-Zawadi,ty to umiesz zaskakiwać...i spokój przerywać!
-Racja Maisha,ale ja tylko chciałam powiedzieć,że jest już obiad,-córka Hope,uśmiechnęła się szyderczo,-poza tym,dzisiaj jest pierwszy dzień,kiedy możemy same iść na sawannę!
-Zapomniałam,-Maisha wstała i poklepała się kilka razy po czole.Uśmiechnęła się następnie i spojrzała na siostrę z takim samym szyderczym uśmiechem,-a Binn idzie z nami?
-Weź...oczywiście,że idzie!-próbowała udawać złość,ale wiecznie radosnej lwicze,się to nie udało.Dotknęła łapki siostry,krzycząc "berek!",po czym zaczęła uciekać.Maisha chwile stała skołowana,po czym zeskoczyła prędko z "dachu" i pobiegła za siostrą.Ich radosne krzyki,nie spodobały się większości zebranych w jaskini.Wiedząc jednak,że to córki Hope i Kifo,wydają te dźwięki,uśmiechnęły się i zanurzyły zęby w antylopie.Siostry przewracały się i podgryzały.Zawadi przygotowała się do skoku na siostrę,lecz złapała ją potężna łapa.Uśmiechnęła się lekko do ojca.Kifo odwzajemnił uśmiech.Maisha otarła się o jego łapę i usiadła obok siostry.
-Księżniczki,nie są głodne?
-Nie jesteśmy księżniczkami,-zaśmiała się Maisha,-po prostu,nie mamy ochoty na jedzenie..
-..a na pierwszy samodzielny spacer!-dokończyła,krzycząc Zawadi
-Chcecie już iść?..mhm...no dobrze
-Dziękujemy tato!-lwiczki z radości podskoczyły,a następnie wybiegły z jaskini.Chwilę później,dołączył do nich Binn,który dopiero co,wyrwał się z przyjemnego snu w łapach Adele.Cała trójka,spojrzała na daleki widnokrąg.Słońce już dawno,było na najwyższym punkcie i oświetlało sawanne.Zwierzęta pasły się leniwie lub biegały.Właśnie drugą opcję,zastosowały lwiątka.Pobiegły żwawo,w stronę wodopoju.Kiedy już się tam znaleźli,napili się wody i od razu,zaczęli się bawić.Najpierw w berka,później chowanego,a na końcu w "Prawda czy Wyzwanie".Skończyło się na tym,że leżeli wykończeni w trawie i patrzyli na chmury,szukając w nich kształtów.Każdy,myślał jednak o czymś innym.Maisha,pomocna lwiczka,idąca śladami rodziców,myślała o tym,kim będzie w przyszłości.Jak może pomagać jeszcze lepiej.Zawadi nie patrzyła w przyszłość,wolała myśleć o pomaganiu tu i teraz,a właściwie skupiać się,na lśniącym futrze syna Adele.Jego sierść,połyskiwała w słońcu.Na ten widok,uśmiechnęła się.Binn,marzył natomiast o oczach Zawadi.Mógł utonąć w obu kolorach.Nie wiedział,czemu,ale przy siostrze Maishy,czuł się inaczej...lepiej.
-Może..pójdziemy do Carlotty?-zaproponowała Maisha,a Zawadi od razu pokiwała głową na tak.Obie wstały i ruszyły ku jaskini medyczki.Binn powlókł się za nimi.Droga minęła im szybko,ale i w milczeniu.Kiedy znaleźli się w jaskini medyczki,odetchnęli z..ulgą? W jaskini medyczki,znajdowały się mikstury,farby,lekarstwa i wiele malowideł.Na jednym w nich,Maisha rozpoznała swoją matkę,na drugim ojca,na trzecim ciotkę,a obok niej wujka.Pod nimi był Binn,a pod jej rodzicami,jak się można domyślać,była ona i jej siostra.Uśmiechnęła się.
-Co was tu sprowadza?-wszystkie oczy,zwróciły się ku lwicy.Medyczka uśmiechała się od ucha do ucha.Wskazała głową wewnątrz jaskini i poszła w tym kierunku.Trójka przyjaciół,poszła w jej ślady.Maisha i Zawadi,uwielbiały Carlotte,z wzajemnością.Opowiadała im dużo,o ich rodzicach i o wielu przeznaczeniach.Obie były gotowe..właśnie dzisiaj...w ten dzień,po raz pierwszy miały poznać SWOJĄ przyszłość,a nie ich rodziców.
Usiadła koło karmelowej lwicy i spojrzały na skorupę żółwia.Znajdowała się tam parujaca woda,a towarzyszyły jej jakieś zioła.Medyczka uśmiechnęła się i zabrała od lwiczek i lewka,po włosie z główki.Wrzuciła każdy z osobna i wypowiedziała formułkę,w języku suahili.Po chwili,wszystko zmieniło kolory,a w jaskini zapanowało dziwne niebieskie światło.Zawiał silny wiatr.Carlotta podniosła do góry łapę i wszystko ucichło.
-Piękne są wasze losy..piękna wasza opowieść,-rzekła
-Czy możesz nam ją zdradzić?-spytała spokojnie Maisha
Kremowa kiwnęła głową i zamknęła oczy.Zaczęła ruszać skorupą,a kilka listków,zakręciło się w powietrzu i do niej upadło.
-Zacznijmy od ciebie Maisha.Twe życie w pomocy upłynie.Zajmiesz w przyszłości,należne ci miejsce.Zawadi tak samo,lecz ona w miłości woli przeżyć,a mimo to pomoże,kiedy lew dawniej miły,swą drogę zgubi.Binn'ie..ja wiem,o czym marzysz.Jej oczy,spojrzą na ciebie.Pomożesz i jej i jej siostrze.Musicie uważać,siłę odnaleźć.Wierzę,że nastolatki,dadzą sobie radę.
Kremowa opuściła ich z tą...przyszłością.Weszła jeszcze głębiej,a lwiątka w tedy,opuściły jaskinię.Nie rozumiały jej słów.Jaki lew,jakie nastolatki? Nie zaprzątali sobie jednak,zbyt za długo myśli i w podskokach,pobiegli się bawić.
***
Kiedy tylko lwiątka,opuściły jaskinię stada,Kifo zjadł trochę antylopy i wrócił na wygodne miejsce.W koncie,na posłaniu z liści,leżała jego ukochana.Położył się obok,a Hope po chwili,podniosła na niego wzrok.Jej oczy,nie były już niebieskie,były szare...ślepe.Uśmiechnęła się do męża i polizała go po policzku.Lew uśmiechnął się,na co ona się zaśmiała.
-Wiem,że się uśmiechasz
-Skąd?-spytał ciekawy szary
-Zawsze,w takich sytuacjach się uśmiechałeś
-Racja..racja....dzieciaki poszły się pobawić..
-I pewnie nie zjadły śniadania,-Hope wstała i podeszła do mięsa antylopy.Znalazła je po zapachu.Zanurzyła kły w mięsie stworzenia i gryzła każdy kęs.
-A co miałem,dać im szlaban..daj spokój!
-Ale ja się nie czepiam.Lepiej idź na polowanie,bo będą głodne zapewne,jak wrócą!
-NO dobra...a ty,idź na jakiś spacer
Hope spojrzała na męża,a właściwie miała taki zamiar.Wzrok jednak,skierował się na ścianę jaskini.
-Nie wiem Kifo,jeszcze nie dokończa sobie radzę..
-Jak ślepy gepard sobie poradził i ty dasz radę,-mówiąc to wypchnął ją z jaskini,a sam pobiegł na polowanie.
Wiatr zawiał i poczochrał grzywą czarnej.Uśmiechnęła się i zmrużyła oczy.Docierało do niej wiele zapachów,dźwięków.Wstała i powolnym krokiem,zaczęła iść w kierunku sawanny.Starała się iść prosto,pewnie i na nic nie wpadać.Czasami jej się to udawało,ale czasami nie.Najczęściej,właśnie opcja druga,wchodziła w grę.W końcu,wpadła na drzewo.
-Głupia Hope! Nawet chodzić nie umiesz,-westchnęła czarna i położyła się,zakrywając łapami głowę.Zawsze była silna,teraz może i też była,ale w to przestawała pomału wierzyć.Dalej chciała pomagać,być legendą,o której już teraz mówią wszyscy.Mówią,o parze lwów,która pomaga wszystkim chorym...która już większości pomogła.Chwalą ich i marzą,by i im pomogli.Czy dalej będą tego chcieć,jak dowiedzą się,że oślepłam?-zadała sobie kolejny raz,to samo pytanie Hope.W jednej chwili,chciała przytulić swoje córeczki i szepnąć im,że je kocha.Już wstała,by udać się z powrotem do jaskini i zająć się swoimi córkami,kiedy poczuła,że ktoś rzucił czymś w nią.To coś,sprawiło jej wiele bólu.Usłyszała śmiech i znowu to poczuła.Tym razem,wiedziała jednak,że dostała owocem.
-Nieźle,jak na ślepą prawda,-usłyszała głos nad sobą.Od razu,spojrzała w górę.Zaczęła węszyć,słuchać,a po chwili,nawet "tego kogoś" dotknęła.Koło niej,stanęła lwica.Miała delikatne rysy.
-Jestem Hope,a ty,kim jesteś? Jesteś lwicą?
-O wielka Hope..słyszałam,co się stało.Ja także jestem ślepa..
-I...rzuciłaś we mnie,nie widząc mnie?
-Naturalnie! Mam na imię Sun i jestem złotą lwicą
-Ja jestem czarna,z białym brzuchem i łapami.Mam różowy nos i...dawniej miałam niebieskie oczy
-Ładna jesteś...-powiedziała,po czym dodała szeptem,-coś ci pokaże,ale ciiii
Hope,kiwnęła głową i wraz z nową znajomą,łapiąc się za ogony,by się nie zgubić,udały się prosto.Sun przyspieszyła i szybko znalazły na polanie.Złota szyderczo się uśmiechnęła i pociągnęła Hope dalej.Wkrótce,weszły do środka drzewa.Podłoga była przyjemna w dotyku,wiele zapachów unosiło się w powietrzu.Czarna uśmiechnęła się.Czuła się tutaj wspaniale,widać tak jak Sun.Obie weszły głębiej i usiadły w koncie.Każda,otworzyła usta,by podzielić się swoją historią.Hope opowiedziała pierwsza.Później,Sun zaczęła opowiadać.Okazało się,że lwica od dnia narodzin,jest znana na siebie.
-Jak ty dałaś radę?-spytała zaciekawiona czarna
-Użyłam zmysłów,Hope.Ślepi mają je nasilone i mamy lepszy smak,słuch,dotyk,a nawet węch
-Nie zauważyłam..
-Jak mogłaś,nie zauważyć,-zaśmiała się złota,lecz po chwili,ucichła,-wiele się zmieniło,prawda? Nie martw się,wszystko się ułoży.Wróci do ciebie dobra passa
-Wiesz..masz rację,-powiedziała,jak się okazało,do ściany.Lwica zniknęła,tak jakby się rozpłynęła.Hope przewróciła teatralnie oczami i zaczęła,powolnym krokiem,kierować się w stronę jaskini stada.Rozmyślała wciąż,nad słowami Sun.Miała rację.Droga minęła jej szybciej,niż wcześniej.Mimo to wiedziała,że jeszcze przed nią długa droga,do całkowitego sukcesu.
*
-Zjadły,co kolwiek?-spytała czarna,podchodząc do Kifo.Wtuliła się w jego sierść,a następnie,przytuliła córki.Lwiczki,odwzajemniły gest.
-Nie.Nie chcą ani zebry,ani antylopy,ani nawet gnu!
-Oj tato..ile razy mamy powtarzać,że nie jesteśmy głodne,-uśmiechnęła się Zawadi i wraz z Maishą,odeszły,by w spokoju,uciąć sobie drzemkę.Hope spojrzała na męża i także się uśmiechnęła.Podeszła do córek i zaczęła je pomału myć.
-Gdzie byłaś?-spytał Kifo,podchodząc bliżej
-Opowiem ci później,bo to bardzo długa historia
----------------------------------------------------
I jak? Nie wiem,czy się udał,ale lepsze to,niż nic :)
1.Jakimi zmysłami,posługiwała się Hope,w całym rozdziale?
2.Co myślicie,o Maishy,Zawadi i Binn'ie
Myślicie,że podane poniżej lwiątka,mogą być razem?
![]() |
Zawadi i Binn |
1. Dotyk, węch, słuch
OdpowiedzUsuń2. Słodkie i tak
Fantastyczny rozdział i oczywiście czekam na next