sobota, 23 grudnia 2017


Blog obchodził już swoje pierwsz urodziny dnia:19.12-ale niestety,nie zostały wyprawione.Dlatego teraz,zamieszczam tę obrazek,przedstawiający głównych bohaterów:Hope i Kifo~i jak by się mogło zdawać,nie dawno byli lwiątkami.

Chce także ogłosić,że to są ostatnie urodziny bloga,jakie obchodzone będą.

Dziękujemy,że byliście z nami przez całe trwanie naszej histrorii~Hope i Kifo

Sto lat,Hope
Sto lat,Kifo

piątek, 18 sierpnia 2017

Blog..uznaje za zakończony!

2 sezony,27 rozdziałów,prolog i epilog.Wyświetleń 6 026,obserwatorów 8.
Łał,nie wierzę,że aż tyle minęło.Dziękuję,że czytaliście tego bloga ^^
Przyznam,że wiele razy,miałam ochotę go zostawić,ale w zawsze dawaliście mi siły,do dalszego pisania.Tak oto,historia dotarła do końca.Nie będzie już 3 sezonu,ale mam nadzieję,że nie zapomnicie tej historii.Ale cóż..w końcu muszę to ogłosić..
                                                  Blog..uznaje za zakończony!
Pa! c:
ps:Zapraszam także na moje dwa nowe blogi 

Epilog

Hope i Kifo,opuścili Pustynną Ziemię,kilka dni po tym,jak Furaha wziął ślub z Nyotą.Hope była dumna z brata.Była pewna,że zarówno oni,jak i Busara,dadzą radę przywrócić nowy ład.Przez kolejne tygodnie,zmniejszała się liczba chorych i potrzebującym,a przez kolejne miesiące,już ślad o nich zaginął.Wszystko szło dobrze.Lecz niestety,lata mijały...

Hope i Kifo,wpatrywali się w zachód słońca,wiedzieli,że widzą go po raz ostatni.Jeszcze wczoraj,pożegnali Upepo.Adele,wpatrywała się w nich,zza skały.Miała nadzieję jednak,że jej przyjaciele szybko nie odejdą z tego świata,tak jak jej mąż.Hope i Kifo,spojrzeli sobie w oczy.
-Myślisz,że jak tam jest?
-Myślę,że..dobrze,-odparł Kifo,po czym złożył na ustach ukochanej,długi pocałunek.Z powrotem,spojrzał na zachód,podobnie jak jego partnerka.A słońce,coraz bardziej sunęło w dół,aż w końcu,zniknęło z choryzontu.
***
Szaman Pustynnej Ziemi,także wpatrywał się w zachód słońca.Kiedy ten zaszedł,wziął kilka mikstur i podszedł do dawno zapomnianego obrazka.Przedstawiał on czarną lwicę.Dorysował nad jej głową złotą pręgę.Po chwili,namalował obok niej szarego lwa,go także ozdobił tą pręgą.Uśmiechnął się lekko.
-Mówiłem.Dokonałaś czegoś wielkiego..dokonaliście
***
Jeszcze wiele lat,po śmierci Hope i Kifo,byli sławieni,a na ich grobach,co roku podróżni,jak i miejscowi,rzucali kwiaty.Wszyscy za nimi tęsknili,za tym,że im pomagali,chodź im także się nie układało.Chorych było mało.Co jakiś czas się jakiś rodził,ale już nie przelewali wtedy krwi.Co więcej,pomagali.Kiedy się urodził ślepy,sławiono go i nazywano "Dzieckiem Hope".Kiedy z kontuzją łapy "Dzieckiem Kifo".Adele,dożyła swoich prapra wnuków.Lwica opuściła jednak stado,zaraz po śmierci jej przyjaciół.Wędrowała po świecie,opowiadając o czynach,jakich dokonali jej przyjaciele.Tak oto,historię tej dwójki,poznało wiele sawann.Nazywali ich legendą.
                                 Historię lwicy Hope i lwa Kifo
By me
koniec
*******************************
Hej! I tak oto,nadszedł koniec historii.Nie udał mi się za bardzo,ale mam wielką nadzieję,że i tak wam się spodobał.Nie będzie trzeciego sezonu,to już koniec historii.
Pozdrawiam c:

#27 Czyżby przebaczenie?

Jasiri,dalej nie mógł uwierzyć w to,że widzi swoją córkę.Swoją małą córeczkę Hope.Zaniemówił i przez kilka chwil,nie mógł wydusić z siebie ani słowa.Wtedy stery przejęła Hasira.Podbiegła do córki,mocno ją przytulając.Czarna lwica,pozwoliła jej na to,a nawet sama to wykonała.Tak dawno nie czuła zapachu matczynej sierści.Po chwili,lwicę przytulili także bracia.Bardzo ucieszyli się,że ją widzą,ona także.Bardzo za nimi tęskniła.Jasiri,że skrępowaniem,a nawet strachem,podszedł do córki ostatni.Kifo cały czas,przyglądał się temu z daleka,dopiero na kiwnęcie głowy że strony Hope,potrzedł bliżej.
*
Rodzina weszła do głównej jaskini,odprowadzona  ciekawskimi spojrzeniami stada.Jasiri usiadł na podwyżu,dalej że skrępowaniem,Hasira zajęła miejsce koło niego,a na jej pyszczku,od tylu lat,zagościł czuły uśmiech.Furaha i Busara,usiedli blisko rodziców,wpatrując się w Hope.Nyota,usiadła obok ukochanego.Kifo i Hope,zajęli miejsca naprzeciw nich.Na pyszczku Hope,już nie gościł uśmiech,przecież miała misję,a nie jakieś rodzinne spotkanie.Prawda,nie widziała jej już dłuugo,ale nie mogła zapomnieć,że to oni sprawili jej pierwszą ranę w sercu.Szary lew,widząc minę Hope,przytulił ją.
-Córciu,-Hasira uśmiechnęła się jeszcze promienniej,-opowiadaj co u ciebie! Jak widzę,masz już męża,to cudownie.Miło cię poznać Kifo
Szary tylko kiwnął głową
-Mamy już nawet wnuki,-pochwalił się Kifo
-Kifo,nie jesteśmy tu,by opowiadać o naszym życiu,-sprostowała Hope,po czym wzięła głęboki wdech i wydech,-Wiecie,że to właśnie na Pustynnej Ziemi,co kilka dni,na świat przychodzi,chore na coś lwiątko! A wy? Skazujecie je na śmierć,lub na wygnanie.Nie dajecie im szansy,-czarna mówiła z przejęciem i pewnością siebie,nawet na chwile się nie zawachała,-To przez te warunki,w których żyli tyle lat.Nie dziwi cię to,że za czasów mego dziadka,było wszystko dobrze,nikt nie chorował.To co przez tyle lat tęmpiłeś,ojcze..było tylko z twojej winy,z winy twoich rządów
-Jak szmiesz!-Jasiri opanował nagle szał,-jak szmiesz! Jesteś nikim Hope,stałaś się taka,od kąt zostałaś chorą.Jesteś nikim! Chora beznadziejna!
-Jasiri,uspokój się!-warknęła Hasira,a w ślad za nią,poszła cała rodzina.Kifo stanął po stronie Hope,warknął zajadle.Czarna jednak,nie robiła nic.
-A ty ojcze,ty niby nie jesteś nikim?!,-powiedziała,-spójrz,co przez te lata zrobiłeś! To nie jest godne pochwały,nie mogłeś przestać,nawet..nawet,kiedy chodziło o twoje dziecko.

Biały na chwile,przestał warczeć.Czyżby miała rację? Spojrzał na swoją rodzinę,a następnie z powrotem na córkę.Jego mała Hope,tak bardzo dorosła.przed oczami,przebiegły mu wspomnienia,kiedy była mała.
-Masz rację córeczko,-powiedział,po czym zwrócił się do Furahy i Busary,-Furaho,możesz poślubić Nyotę,pozwalam i..przepraszam.Busaro,wierzę,że będziesz pomagał bratu w rządach,-kiedy skączył,uśmiechnął się tylko i ponownie spojrzał na córkę,-wybaczysz mi,Hope? Przebaczysz mi te wszystkie lata?
Czarna zmróżyła oczy,w których pojawiły się pojedyńcze łzy.Tylko tyle zrobiła.Wraz z Kifo,opuściła jaskinię,ostatni raz,odwracając się w stronę rodziny.Musiała to wszystko przemyśleć.Czy przebaczyć? Zawsze znała odpowiedź,jednak w tym momencie...jej nie znała.Matce,bracią,potrafiła przebaczyć,gdyż starali się z całych sił,kiedy jako lwiątko,miała zostać skazana na śmierć,bądź wygnanie.A ojciec? Był królem.Mógł zmienić prawo,mógł ją zostawić w stadzie.
-Wszystko gra Hope?
-Nic nie gra,-odparła,-wracajmy...wiem już,co mam zrobić

Kiedy Hope i Kifo,wrócili do jaskini,byli tam tylko jej rodzice.Na widok córki,Jasiri trochę się zmieszał.Czarna lwica,podeszła do niego,po czym...po prostu przytuliła.
-Tak,tato,przebaczam ci czym,sprzed wielu lat,-powiedziała,przytulając się do grzywy lwa mocniej,znów poczuła się tak,jak będąc dzieckiem,-ale musisz zmienić prawo..za dużo przez nie lwy wycierpieli.
-Zmienię córko.Dziękuję,że mi wybaczyłaś
-----------------------------------------------------
Hej! Wiem,że rozdział taki sobie,ale mam nadzieję,że chociaż jednej osobie przypadł do gustu.Został już tylko epilog,który najprawdopodobniej,pojawi się jeszcze dzisiaj.
1.A wy..co byście zrobili na miejscu Hope?
Pozdrawiam :)

środa, 2 sierpnia 2017

#26 Prośba

Jeszcze niedawno,byłam mała niczym okruszek..
 Później,ten okruszek,był skazany na siebie
   Przyjaźń,przychodzi często niespodziewanie
     To dzięki jej pomocy,radzimy sobie dalej..
       
Hope wpatrywała się we wschodzące słońce.Obudziła się bardzo wcześnie z myślą,że już nie zaśnie.Żeby więc nie tracić czasu,na próby odpłynięcia do krainy snów.Przeciągnęła się więc i od razu wyszła z jaskini,na szczęście nikogo nie budząc.Od razu,przywitał ją powiew chłodnego,miłego powietrza,oraz widok wschodu słońca.Mimo iż go nie widziała,uśmiechnęła się promiennie.Zeszła zgrabnie po kamiennych schodkach,udając się na sawanne.Wybrała najkrutszą i najbardziej przyjemną drogę nad wodopój.Prawie nikt jeszcze nie wstał,no może tylko ptaki.Czarna lwica,położyła się więc na kamieniu,obok wodopoju,po czym spojrzała na choryzont.Jej głowę,zaprzątało wiele wspomnień.Głównie związanych z jej życiem.Z Kifo,Adele,córkami i wnukami-które przecież bardzo kochała.Te osoby,były dla niej najważniejsze.Przypomniała sobie wszystkich,którym pomogła,wraz z ukochanym i przyjaciółką.Niestety,po chwili,przypomniała sobie również dzieciństwo.Było z początku szczęśliwę-z resztą,każdy pewnie je kojarzy.Ukochana córeczka,siostra..a w końcu,znienawidzona chora.Bo w końcu,jak ma to nazwać.
Jedna łza,spłynęła po jej policzku.
Ciekawa jestem,ile się tam zmieniło..

Zawsze byłam tą inną
Czekającą,by los dał jej jakiś znak
W końcu padł wyrok,jak wtedy myślałam ,nie raz..
A jednak,to był dla mnie ratunek
Poznanie czegoś..o czym każdy może marzyć
Spełnienie marzeń! Pomimo tego,jaką się urodziłam

Pomoc innym nieść! To było me pragnienie,moja misja
Która jeszcze się nie skączyła..
Muszę dalejej,na przód gnać! Bo jeszcze,nie powiedziałam:Koniec!
Jeszcze wiele dni,wiele nocy,wiele chwil..nie chce ich stracić
Może tak..może nie! Któż może znać odpowiedź! 
Czy zostawiłam po sobie ślad?
Czy jednak jestem tą..po której nikt nie będzie płakać..

Hope westchnęła cięzko.Dawno nie śpiewała,właściwie od dnia,kiedy jej problemy pomału znikały.Zamyśliła się na chwile.Jej myśli,przerwały radosne głosy,dochodzące z tyłu.Odwróciła się więc,po czym się uśmiechnęła.Zmysły zrobiły swoje,wiedziała kto za nią stoi.Jej ukochane wnuki! Imara,Riwaya i Bahari.
-Cześć maluchy,w już nie śpicie?
-Już wcześnie babciu!-wykrzyknęła radośnie Riwaya
-Czekamy teraz na przyjaciół,-dodał Bahari
-A ty babciu,czemu już nie śpisz?-spytała Imara,mrużąc oczy
-Widać się wyspałam,-zaśmiała się cicho czarna lwica
Po chwili,cała trójka,odeszła wraz że swoimi przyjaciółmi,więc Hope mogła z powrotem wrócić do rozmyślać.Jej wnuki..miały tak jak większość rodziny,dobre serca.Mimo iż charakterki..no cóż,troszkę ciężki.

-Hej,szukałam cię,-powiedziała Adele,kiedy Hope przeszła przez próg jaskini,-chciałam z tobą zapolować,ale szybko zniknęłaś
Lwice się przytuliły
-Nie mogłam jakoś spać,-powiedziała zgodnie z prawdą,-trochę myślałam..
-Powiesz później? Musimy teraz iść do jaskini medyczek-właściwie twoich córek..-szybko się poprawiła,-Upepo,znalazł go na granicy..
-Chodźmy więc,-powiedziała z przekonaniem,po czym wraz z białą,ruszyły w stronę jaskini.

Maisha i Zawadi,od razu powitały matkę uśmiechami,po czym wskazały na tyły jaskini.Własnie tam leżał brązowy lew.Kiedy tylko do niego podeszły,spojrzał na nie fioletowymi oczami.Nie musiały nic mówić,uprzedził ich pytania.
-Choroba nieulecza..nie przejmujcie się zbytnio.Wdałem się w bujkę,nic wielkiego..
-Mówisz tak,jakbyś nie chciał żyć,-powiedziała twardo Hope
-Bo czasem tak jest..
-Nie możesz tak myśleć mówić.Ja też taką decyzję chciałam podjąć..a właściwie podjełam.Dobrze,że moi teraźniejsi przyjaciele mnie uratowali,-Adele mówiła pewna siebie i swoich wypowiedzi,-Nie rób tego,po prostu dołącz do naszego stada
-Z wielką chęcią,-czarnogrzywy od razu się rozweselił,-jestem tak poza tym Nyeti*
Hope i Adele,pogadały z nim jeszcze chwile,po czym obie wyszły z jaskini.Upepo i Adele,oddalili się trochę,by pobyć sami.Hope ruszyła na poszukiwania męża.

W połowie drogi,bardzo źle się poczuła.Złapała się za brzuch i zamknęła oczy,którą zaczęły ją piec.Nie wiedziała co się dzieję,ale wiedziała..że da sobie radę.Po dłuższym czasie,bóle odeszły a ona,udała się do jaskini.Wolała teraz odpocząc.Zasnęła szybko..

Obudził ją dopiero chłodny nos na policzku.Otworzyła jedno oko,a następnie drugie.Wyczuła zapach Kifo.
-Witaj Kifo,-uśmiechnęła się ciepło
-Cześć Hope..wszystko dobrze?
-Właściwie..-zawachała się,planowała coś,ale..nie ,nie może,-..to dobrze
-U mnie też,-przytulił ją,-bo mam ciebie
Hope zamruczała,po czym mocniej wtuliła się w szare futro lwa.
***
-Mamo! Tato! Ale zjedliśmy już śniadanie,więc czemu nie?-Riwaya i Bahari,byli źli na rodziców,że ci nie chcą ich puścić na sawanne.
-Puść ich Zawadi,-koło szarej,stanęła jej siostra,-Imarę puściłam..
-Ah! No dobrze..-przytuliła dzieci,-ale nie wracajcie późno!
-Dobrze!
Lwiątka wybiegły,a po nich wyszły lwice.

Hope,przglądała się temu.Ta noc,była dla niej niespokojna,z pewnych powodów.Koło niej,usiadła nagle pewna lwica.
-Witaj Hope
Czarna,spojrzała w stronę przybyłem,po czym wyoszczyła zmysły,by dowiedzieć się,kim jest.Po chwili to odkryła.
-Witaj Liso
Lwica była już dość starsza.Jej pomarańczowe futro,pomału zmętniało.Zachowała jednak,piękny i szerdeczny uśmiech,którym obarczyła Hope.
-Nad czym myślisz..jeśli można wiedzieć
Hope westchnęła
-O..o mojej rodzinie..tej,z którą spędziłam pierwsze miesiące życia..przypomnieli mi się i..i..po prostu,poczułam wczoraj,że nasza misja nigdy się nie skączy,że zawsze coś będzie stało temu na przeszkodzie.Muszę..muszę rozliczyć się z przeszłością
-Zgadzam się z tobą,-Lisa przytaknęła,-i lepiej zrób to jak najszybciej,zanim dołączysz do Canona..tak jak pewnie nie długo ja..
-Nawet tak nie mów,-powiedziała Hope.Pamiętała pogrzeb Canona,jak i samego lwa.Niestety,Krąg Życia ma swoje zasady.Lisa tylko przytaknęła,po czym odeszła.Hope chwile jeszcze myślała.Nie to,że nie kocha swojego życia.Uważa,że wyprostowała je na tyle,że nie chce go teraz starcić,ale..musi po raz ostatni spojrzeć im w oczy i powiedzieć,to co leży jej na sercu.Przecież to na Pustynnej Ziemi,jest serce złego poglądu,na temat chorych.

Hope z warkiem,wstała i ruszyła w stronę sawanny.Nie długo potem,spotkała Kifo,którego czule przytuliła.
-Coś się stało?
-Można tak powiedzieć,-lwica usiadła,-Kifo..mam prośbę.Wyruszysz,że mną tą samą drogą,którą tu dotarliśmy..Chciałabym,spotkać się z rodz-z osobami z mojej dawnej rodziny
-Ale dlaczego?-zaciekawił się lew
-Wiesz,że pomaganie było naszą misją,obowiązkiem,chcieliśmy z całego serca,pomagać tym,którzy tego potrzebują.Ale zrozum to..co ja odkryłam-nigdy im do końca nie pomożemy,jeśli nie zniszczymy centrum tego wszystkiego!
Szary lew zamyślił się.Wraz z Hope,milczeli.Milczeli i milczeli,puki lwica nie zaczęła odchodzić,właśnie wtedy ją zatrzymał.
-Spełnie twą prośbę,-powiedział z uśmiechem,-ale tu wrócimy?
-To nasz dom,-powiedziała,po czym go przytuliła
***
Słońce,wchodziło pamału na niebo.Ptaki widząc to,zaczęły śpiewać,a inne zwierzęta sawanny,budzić się że słodkiech snów.Hope i Kifo,także to uczynili,podobnie całe stado.Wszyscy,chcieli ich pożegnać,zwłaszcza ich córki,Adele,Upepo,Binn i wnuki.Właśnie oni,jako piersi,przytulili się do Kifo i Hope.Szary i czarna,pożegnali się że wszystkimi,a następnie,ruszyli w stronę granicy.Każdy się oglądał za nimi,zastanawiając,gdzie idą.
Przyspieszyli.
Dopiero przy granicy się zatrzymali.
-Gotowa?-spytał Kifo
-Gotowa,-odpowiedziała,po czym zaczęła biec w stronę kolejnej ziemi.Szary ruszył za nią.Biegli właściwie cały czas,robiąc sobie minimalne przerwy,na złapanie oddechu,napicie się wody,czy nawet zapolowanie na coś do jedzenia.Kiedy znajdywali się na znajomych ziemiach,musieli przywitać dawnych przyjaciół.Właśnie w ten sposób,mogli ponownie spotkać Frodo,czy nawet Nannę.Oczywiście,za każdym razem,byli miło witani.

W końcu,nadeszła ta chwila.Przeszli przez Złą Ziemię,gdzie dopadło ich tyle wspomnień,najczęściej,pierwsze spotkanie z Adele.Kiedy ją przeszpi,znaleźli się na granicy Lwiej Ziemi.Powitał ich widok cieszącej się bytem sawanny,a na samym środku,potężna Lwia Skała.Kifo zaparło wdech w piersiach,po czym powiedział wszystko co widzi Hope,ta  także się ucieszyła.Wrócili wspomnieniami do tego,jak zwiedziali to miejsce.
Czarna łapa,chciała już przekroczyć granicę,jednak Kifo sprytnie,jej na to nie pozwolił.Spojrzała na niego zdziwiona.
-Jesteś pewna? nie będzie odwrotu?
-Przeszpiśmy już długą drogę,nie zawrócimy teraz,-Hope przeszła przez granicę,-poza tym,ja już przestałam się bać!

Po sawannie,przechadzali się z radością.Zatrzymali się,nie daleko wodopoju,z zamiarem napicia się wody.Była tam jednak cała gromadka lwiątek,więc nawet nie podeszli.W końcu,byli tam "nielegalnie".Trójka lwiątek,żażarcie o czymś rozmiawiała.Lewek jak i jedna lwiczka,byli jasno złoci,natomiast druga lwiczka,była brązowa.Z tego co się później dowiedzieli,były to dzieci władców,czyli książęta.Kiedy odeszli,wraz z przyjaciółmi,Hope i Kifo,napili się wody,po czym jakby nigdy nic,ruszyli w dalszą drogę.
***
-Jesteśmy,-powiedział Kifo,kiedy stanął wraz z Hope na piastu.Słońce niemiłosiernie grzało,ale im to nie przeszkadzało.I tak nie daleko był wodopój.Czarna lwica,wzięła głęboki wdech,po czym ruszyła przed siebie,trochę niepewna.Kifo ruszył za nią.
-Mam nadzieję,że w ten sposób,pomożemy większości chorych..
-I nie tylko im,-dodał Kifo,kiedy stanęli naprzeciw jaskini stada.
*
Lew 1:Nie interesuję mnie już twoje zdanie!
Lew 2:Powinno! Dalej jestem twoim ojcem!
Lew 1:Wybrałeś mnie na króla,wczoraj zasiadłem na tronie,a dzisiaj masz pretensje,że nim jestem!
Lew 2:Nie mam ich do ciebie,tylko do tej twojej Nyoty! Jej przodkowie,byli chorzy!
Lew 3:Ale ona nie jest! Poza tym,to chyba nie jest najważniejsze..ojcze!
Lew 2:Co wy wszyscy  przeciwko mnie! Nie zgadzam się,żeby była królową Pustynnej Ziemi!
Furaha,Busara,warczeli na swojego ojca-Jairiego.Lew dalej nie rozumiał,o co miają do niego pretensje.Znaleźli się,młody król i jego doradca.Nie daleko,Hasira pocieszała płaczącą złotą lwicę.Biały lew,nie zmienił się i to w ogóle.Wciąż miał zły stosunek do chorych,których rodziła się coraz większa ilość na jego ziemi.Nie rozumiał,że to przez warunki,w których przez lata żyli.

Jasiri,także warczał na synów,nie przejmując się,otaczającym go stadem.Wszyscy,byli na niego źli.Z czasem,poglądy wszystkich na temat,który cały czas im towarzyszył,pomału cichły.Lew warknął po raz kolejny,kiedy nagle poczuł znajomy zapach.Tyle lat go nie czuł..aż nie mógł uwierzyć.Odwrócił się i zaniemówił,tak jak całe stado i jego rodzina.Za nimi stał szary lew,o czarnej grzywie i zielonych oczach,naprzeciw niego,stał jednak największy powód ich zdziwienia.Ta,o której mówili,że umarła podszas wygnania,ta o której mówili chora.Jego córka,jej córka,ich siostra.Przed nimi stała czarno-biała lwica,o ślepych oczach.Mimo to,wpatrywała się we wszystkich,z poważną miną.
Spojrzała na lwa
-Ojcze?
Jasiri przełknął głośno ślinę
-Hope..
-------------------------------------------------------
*wrażliwy
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się spodobał.Chciałabym ogłosić,że 4 sierpnia,wyjeżdzam do Szczecina,więc nie będę aktywna na blogerze.
W końcu rozdział,na który tak długo czekałam.Nie wiem czy mi wyszedł,ale mam nadzieję,że tak ^^
Pozdrawiam c:

sobota, 29 lipca 2017

#25 Niespodzianka

Siedem miesięcy później
Można powiedzieć,że wszystko zaczęło wracać do normy.Niewiele się działo,może nie licząc tego,że trzeba było pomagać większej ilości zwierząt.Hope i Kifo,musieli nawet wyruszyć w rejony dżungli,by pomuc chorym małpą,lub zamieszkującym tamte tereny surykatką,czy nawet papugą.Na Wolnej Ziemi,pojawiła się także pewna mała lwiczka:Suki*.Okazało się,że została porzucona przez matkę,przez jej złamaną od urodzenia nogę (podobnie jak u Kifo) .Więc oczywiście,Hope i Kifo,ruszyli w ślad za nią.Kiedy już ją znaleźli,przekonali,wytłumaczyli wszystko,a pod koniec dnia,matka przeprosiła córkę,po czym zostały przyjęte do stada.
Była też żrafa,której szyja nie była aż tak długa i inne żrafy się z niej śmiały,zebra,która przez chorobe była za wolna.Wszystkim pomogli i byli z tego dumni,oraz szczęśliwi.Podobnie ich córki,które także miały w tym swój udział.Po odejściu  Carlotty,zostały medyczkami.Pomagały więc wszystkim z wielką chęcią.
Maisha i Zawadi,kilka mięsięcy temu,akurat kiedy stały się młodymi dorosłymi,wzięły ślub z Jicho i Binn'em.

Hope była szczęśliwa,kiedy dwa mięsiące temu,jej córki oświadczyły,że spodziewają się dzieci.Modliła się do duchów,żeby przynieśli im zdrowe potomstwo.
***
Hope odpoczywała.Leżała na plecach,a słońce ogrzewało jej biały brzuch.Ptaki ćwierkały,antylopy skakały,Adele biegła w jej stronę,słonie...czekaj co? Hope natychmiast się podniosła,po czym odwróciła się w stronę,z której nadbiegała Adele.Kiedy biała się zatrzymała,Hope nastawiła uszu.
-Jakieś lwy..była ich trójka..proszę..o spotkanie,-wydaszała fioletowooka
-Dobrze,-powiedziała czarna,po czym zeskoczyła z kamienia,-a ty może odpocznij,-posłała przyjaciółce uśmiech,po czym zaczęła biec w stronę granicy.Po drodze,wyczuła znajomy zapach partnera,który po chwili,pojawił się obok niej.Wspólnie biegli w stronę granicy.Ich oddechy,ruszy..wszystko pracowało w zgodnym tempie.

Na granicy,czekali już na nich nowo przybyli.Były to dwa lwy i lwica.Lwy były niemal identyczne.Grzywy brązowe,futra szare,oczy czerwone i czarne nosy.Różnił ich tylko kształy nosów.Lwica natomiast,była interesująca.Jej futro,było pomarańczowe,obwódki oczu pomarańczowo-czerwone.Brzuch miała...jasno różowy! Kifo zdziwił się,natychmiast szepnął to do ucha Hope.Ta tylko kiwnęła głową,po czym przyspieszyła.Po chwili,oboje byli przy lwach.
-Jestem Hope,a to jest Kifo,macie jakiś problem?
-Oczywiście!-warknął jeden z lwów,-mój idiotyczny młodszy brat,chce poślubić chorą lwicę!!
-Spokojniej trochę co!?-odwarknął Kifo
-Jak mam być spokojny!? Zniszczy sobie życie!
-Ja ją kocham,a ona kocha mnie! Kocham Laanę**! A ty byś się...
-Spokojnie!-krzyknęła Hope,gdyż wyczuła że w lwica,bardzo posmutniała,na szczęście Upepo,przybiegł do nich,więc mogła to wykorzystać,-Laano,poszłabyś z moim przyjacielem,Upepo?
Lwica kiwnęła głową,po czym wraz z białym,oddalili się.Hope spojrzała ponownie na braci.
-Jak się nazywacie?
-Haelewi*^* jestem,a mój młodszy brat to..
-Nazywam się Sina*&*,proszę,wybijcie mojemu bratu z głowy te głupoty!
-Jakie głupoty! Sam jesteś głupi! Nie możesz ożenić się z chorą lwicą!!
-Mogę i to zrobię!!
-SPOKÓJ!!-warknął głośno Kifo,aż lwy się uspokoiły,Hope zmrużyła oczy,-chorzy,mój drogi nie są gorsi,tylko dlatego,że w paru kwestiach,są słabsi.
-Jeśli twój brat ją kocha! To nie każ mu jej zostawiać,bo miłość...miłość..-Hope nagle bardzo zabolała głowa,ale wiedziała,że nie może teraz przestać,-Miłość pomaga wyzdrowieć.

Haelewi,wzruszył ramionami
-Okey,bądź sobie z nią.Ale żebyś nie mówił,że nie mówiłem.Chodź,może nie będzie tak źle
-Dzięki brat,-lew od razu przytulił pomarańczową,która dopiero przyszła.Cała trójka,z powrotem się oddaliła.Hope i Kifo,też mieli taki zamiar,ale drogę zagrodził im lew.Był czarny,z szarą grzywą.Nos miał różowy.Uśmiechnął się do Kifo i Hope.
-O co chodzi?-spytał Kifo,nie wiedział kim jest,więc wysunął pazury,podobnie Hope.
-Jestem chory.Słyszałem,że pomagacie...
-Chcesz kogoś przekonać do tego,że..
-Nie! nie! Chciałbym..to znaczy...eh,szukam domu! Mogę tu zostać?
-A własnego nie masz?-spytał ciekawski Kifo
-Nigdy nie miałem,byłem wędrowcem,ale od kąt,choroba się nasiliła,muszę mieć dom,a tu..każdy może być sobą.
-Jak ci na imię?-spytali równocześnie
-Jestem Ndoto*#*
-Jestem Ho..
-Hope i Kifo,wiem..mówią o was legendy,-zaśmiał sie lekko,-to..mogę dołączyć do stada?
Szary i czarna,spojrzeli na siebie porozumiewawczo,po czym przytaknęli.Bo..czemu nie? Razem,zaczęli iść w stronę jaskini stada. Mogogliście,czterem lwą w ciągu jednego dnia? Nieźle..-pomyślała Hope,po czym stanęła jak wryta,przed wejściem do jaskini kłębiło się całe stado,wyczuła kłopoty.

Stado uśmiechnęło się na ich widok.
-Witaj Hope,ktoś na ciebie oczekuję w jaskini,-zaśmiała się Mia

Czarna spojrzała po przyjaciołach,po czym pewnie weszła do grody.Panował w niej mrok,lecz mimo tego,odnalazła w koncie cztery znajome sylwetki.Dwie lwice i dwóch lwów.Podeszła bliżej,by przyjrzeć się kuleczką w łapach córek.Maisha i Zawadi,uśmiechały się promiennie,spoglądając na swoje kociaki.Binn i Jicho,tylko je obserwowali.Pierwsza urodziła Maisha,później Zawadi.Czarna lwica,czule polizała swoje córki po głowach,po czym usiadła.Chwile później,do jaskini weszli Kifo,Upepo,Adele.Biała lwica,powtórzyła czynności ,które wcześniej wykonała jej przyjaciółka.Kifo po chwili,także polizał córki po głowach.
Cała siódemka-gdyż Upepo wyszedł,wpatrywała się w kuleczki.Maisha urodziła jedną córkę,natomiast Zawadi,syna i córkę.

Maisha spojrzała na Jicho
-Powinniśmy ją jakoś nazwać
-Mam już nawet imię,-uśmiechnął się zadowolony,-Imara**
-Ślicznie!-zachwyciła się Hope
-Masz rację mamo,idealnie do niej pasuję
Maisha spojrzała na córkę,która teraz ziewnęła.Polizała więc ją i mocniej przytuliła,by mogła zasnąć wtulona w jej futro.Miała taki sam kolor sierści co Jicho,po niej odziedziczyła,jedynie różowy nos,biały brzuszek,oraz obwódki oczu,oraz oczy.

Zawadi,także spojrzała na swoje pociechy.Jedna już smacznie spała.Była to dziewczynka.Jej brzuch,oraz łatki na oczach,były szare,sierść natomiast biała,oczy odziedziczyła po Binn'ie.Syn,patrzył na wszystkich szczęśliwy,zarazem także ciekawski.Ma oczach miał czarne łaty,tak jak Binn i Adele.Oczy także miał fioletowe,natomiast nos-tak jak siostra,różowy.
Spojrzała na syna Adele z uśmiechem
-My także powinniśmy ich nazwać
-Może syna Bahari*?
-Mi pasuję..a córkę,Nzuri?
-A może Riwaya***?-zaproponował Kifo
-Świetne imię,tato!
-Żyją od dzisiaj dopiero,a ja je kocham,jakby żyły od zawsze,-dodała Zawadi
-Tak to jest być mamą,córeczko,-uśmiechnęła się Hope,po czym polizała białą główkę Bahariego.

Całe stado,ucieszyło się z narodzin małych.Zadawało mnóstwo pytań,na które nowo upieczeni rodzice,udzierali odpowiedzi.
*******************************************
*miłość [japoński]
*Bahari-ocean
**Imara-silna
***Riwaya (czyt.Riwaja)-powieść
**klątwa
*^*Nie rozumie
*&* Nie jestem
*#*śnić

Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał.Moment,o narodzinach,jak i początku,był już dawno napisany,ale musiałam dodać jeszcze środek,więc dlatego tyle musieliście czekać.Co myślicie,o wnukach Hope i Kifo?
Rozdział dedykuję dzisiaj wszystkim,którzy systematycznie,komentują każdą moją notkę.Dziękuję :*
Pozdrawiam ^^
Ps:Ndoto,ma taki desing,jaki bym dała synowi Hope i Kifo! Taki

niedziela, 16 lipca 2017

#24 Odalony koszmar

"Nie każdy,ma łatwy początek"

Malaika,biegła przez dżunglę.Nie zważała,na uderzające ją o twarz liany,ani o rośliny,kżywdzące jej łapy.Nie mogła się zatrzymać,mogła tylko przyspieszać.jej oddech,nie był już wyrównany,pomału traciła siły.Na szczęście,udało jej się przejść przez dżunglę.Odwróciła się szybko,lecz po chwili,spowrotem spojrzała przed siebie i przyszpiesyła.Te lwy,dalej ją goniły.Czy oni,nigdy się nie męczą?-burknęła w myślach.

Z jednego była dumna,swojej silnej woli.Dzięki niej,nie zatrzymała się,a nawet podniosła,kiedy się przewróciła i strasznie ją łapa bolała.Biegła dalej,sycząc od czasu do czasu z bólu.
Przebiegła,już znaczną część swojej drogi.Zatrzymała się na chwile,po czym odwróciła.Nikt jej nie gonił.Pewnie odpuścili,-pomyślała,po czym położyła się zmęczona na ziemi.Nie daleko była kałuża,zapewne po wczorajszym deszczu,ba! Ulewie! Bez mrugnięcia okiem,podeszła w tym kierunku,po czym zaczęła wypijać z niej wodę.
Kiedy skączyła,z powrotem się położyła.Nawet nie zauważyła,kiedy zmożył ją sen.Spała,cicho pochrapując.Obudziła się dopiero wtedy,kiedy usłaszała kroki łap.Zaczęła nasłuchiwać,to były kroki..lwów! Od razu,stanęła na równe łapy,po czym wskoczyła w kszaki.Przyczupnęła.Miała zamiar tak pozostać,puki nie odejdą.
Kiedy byli bliżej,usłyszała więcej.Lew i lwica,rozmawiali o czymś zawzięcie,chodź wyglądało to raczej na kłutnię.
*
-Hatari,jesteś pewien,że będzie tutaj czekać?-burknęła Tabbu.Nie była specjalnie zadowolona,z podróży w dalekie nieznane miejsce,do tego takie..dziwaczne.Wszędzie tylko drzewa i krzewy,żadnej zwierzyny,czy nawet wodopoju.A tak strasznie,chciało jej się pić.Od wczoraj nic nie miała w pyszczku.No właśnie..wczoraj.Na szczęście,ani Hope,ani Kifo..nic nie podejrzewali.Nawet nie zwrócili uwagi,że jej wczoraj nie było.
-Miała być tu wczoraj!-burknęła ponownie biała
-Miała..ale właśnie dzisiaj przyszła,-wskazał łapą na krzaki,które zaczęły się ruszać.

Sylwetka złotej lwicy,wyskoczyła z nich z łumotem.Spojrzała na lwa i lwice,z dezaprobatą.
-No co tak się gapisz,siostruniu!?
-Nie mów tak do mnie,-warknęła brązowooka,-mamy innego ojca..na szczęście!
-Ojej,nie wstydź się rodziny,-warknęła Taabu,-lepiej powiedź,Kisasi,czy masz jakiś plan.Nie bez powodu,cię tu sprowadziliśmy!
-Taa..-przewróciła oczami,-zamiast warczeć,powinnaś pomyśleć,na kim chcecie ponieść te zemstę?
Hatari usiadł
-Przecież jasne,że na Hope i Kifo,za to..co przez nich straciliśmy!
*
Malaika,słuchając rozmowy dwójki-no teraz to już trójki lwów,nie wiedziała..jak powinna zareagować.Kiedy odeszli,cichymi krokami,ruszyła za białą lwicą.Uznała,że ona ma tu najwięcej do mówienia.Nie wiedziała,gdzie udał się brązowy i złota,ale wiedziała..że jeszcze ich pozna.
Biała bez zmęczenia,szła przed siebie.Dopiero na granicy,usiadła zmęczona.Po chwili,znowu się podniosła i zaczęła biec,do jaskini,na samym środku sawanny.Kasztanowa lwica,patrzyła w ślad za nią,jeszcze chwile,po czym nie pewnym krokiem,przekroczyła granice sawanny.
*
Przypomniało jej się na chwile,jak to będąc lwiątkiem,także musiała przekroczyć granicę.Odchodziło wtedy z rodziną,z ich ukochanej ziemi.Podczas długiej wędrówki,wiele ich spotkało.Nie koniecznie dobrego.Jej ojciec zmarł,broniąc rodziny.Brat umarł ze zmęczenia.Nie było wcale kolorowo.Na szczęście,podróż się zakończyła.Na nowej ziemi,stworzyli kochającą się rodzinę.Mimo iż została tylko ona i jej mama.Było pięknie,do czasu aż stała się nastolatką.To właśnie wtedy,matka odeszła z tej ziemi.Nawet nie wiedziała,dlaczego.Myślała,nawet kiedyś,żeby zrobić to samo,ale wtedy pojawił się on...jej chłopak.Na początku było OK.Kiedy jednak dorośli,stał się dla niej agrsywny.Chciał nawet ją zabić,ale jak widać..udało jej się uciec.Mimo,iż uciekanie przed jego kolegami z dalekiej ziemi,było męczące,udało się.

Kiedy stanęła przed wodopojem,od razu rzuciła się na wodę.Zaczęła ją pić,kiedy usłyszała szelest.Od razu,odskoczyła i przybrała pozycję gotową do walki.Nie walczyła dobrze,ale dla życia,mogłaby zrobić wiele.
W krótce po tym,mierzyła się wzrokiem,z jakąś białą lwicą.To pewnie,ta biała za którą szłam-pomyślała,po czym natychmiast,rzuciła się na lwicę.Biała,nie pozostała jej dłużna,z łatwością,rzuciła ją z siebie,po czym przybiła do ziemi.
-Kim jesteś?-spytała twardo
-Kimś,kto nie da się zabić!-syknęła,po czym zwaliła z siebie białą.Zaczęła uciekać.Ta chwile w szoku,po chwili rzuciła się za nią.Była szczęśliwa,kiedy w końcu,ją dogoniła.Lwica na prawdę,szybko biegła.Biała przycisnęła kasztanową do ziemi i coś krzyknęła.Ta jednak,nie wiele z tego usłyszała,bo po chwili,straciła przytomność..
***
Binn i Jicho,byli do siebie podobni w kilku rzeczach.Jedną z nich,była ich miłość do walki.Właśnie teraz,dla zabawy gryźli się,drapali,jak i skakali na siebie.Ich to cieszyło,natomiast lwice,siedzące na pobliskich skałkach,wręcz przeciwnie.
-Chłopcy,od tego nie zmądrzejecie,-burknęła Maisha,a leżąca obok jej siostra,zaśmiała się.
-Może panie,chcą się przyłączyć? W także potrzebujecie inteligencji,-odparł Jicho i przygotował się do kolejnej walki.
Córki Hope,przytaknęły
-To co siostra,pokażemy im?
-No jasne!
Obie,ruszyły w ich stronę.Walka zaczęła się od nowa,tym razem we czwórkę.Walczyli długo,po chwili jednak,Zawadi,jak i Jicho,padli na ziemię.Maisha zaśmiała się szyderczo.
-Oj Jicho,mówiłam,że to ja w tym związku zjadam słonia!,-zaśmiała się
-A ty antylope,amigos!-zaśmiał się także syn Adele
-Ty się lepiej nie śmiej Binnuś,-odparła Zawadi,unosząc jedną brew do góry
-Tak kochanie!
-I kto tu zjada antylopę!-krzyknął Jicho
-Dalej ty,-sprostowała Maisha
Przyjaciele,udali się do jaskini stada
***
Hope i Kifo,wpatrywali się w dal.Słońce,pomału zachodziło,tym samym przybierając pomarańczowy kolor nieba.
Po chwili,koło nich pojawił się Upepo.
-Idziesz na pół-wieczorny patrol Kifo?
-No jasne...to znaczy..mogę księżniczko?-zwrócił się do Hope.Czarna kiwnęła tylko głową.Lwy,oddaliły się,więc została sama.Dalej jednak wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w dal.
Kiedy wyczuła znajomy zapach za sobą,odwróciła głowę.Za nią stała Tabbu.Biała widać,zdziwiła się,że na nią spojrzała,bo się zmieszała.
-O co chodzi?-spytała miło Hope
-No więc..chciałam się spytać,czy mogę zapolować dzisiaj dla stada?
Czarna zamyśliła się nachwile,po chwili,kiwnęła jednak głową.Biała z uśmiechem,oddaliła się.Czuć było od niej ekscytację jak i niepokój,co zdziwiło czarną lwicę.
Po chwili,poczuła kolejny znajomy zapach.Tym razem,nim zdążyła spytać "O co chodzi?",lwica ją wyprzedziła.
-Spotkałam jakąś lwicę.Rzuciła się na mnie,wyrwałam się i zrobiłam to samo,ona jednak uciekła,goniłam więc ją i kiedy ją już złapałam..ona zemdlała!-mówiła zdyszana Adele,-zabrałam  ją do Carlotty
-Dobrze zrobiłaś,-powiedziała Hope,-obudziła się już?
-Nie wiem..pobiegłam od razu po ciebie,-sprostowała fioletowooka
*
Hope i Adele,weszli do środka jaskini,w której Carlotta,zajmowała się chorymi.Była pusta,nawet samej lwicy w niej nie było.Tak przynajmniej myślały.Po chwili nawoływań,z cienia wyszła owa lwica.
Podeszła do przyjaciółek.
-Jest na samym końcu jaskini.Jest chora na serce,nie powinna zbytnio się przemęczać,poza tym ma problem z łapą,chyba od urodzenia,-mówiła lwica,-obudziła się i co dziwne,chce się widziec z ,cytuję "Jeśli na tej ziemi,mieszkają niejacy Hope i Kifo,muszę się z nimi zobaczyć,to ważne!"
Hope nie trzeba było dwa razy powtarzać,podobnie jej przyjaciółce.Od razu,ruszyły w stronę lwicy.Kiedy znalazły się przy niej samej,zdziwiły się trochę.Nie była wystraszona,jak to zwykle w takich sytuacjach bywało,siedziała prosto,wpatrując się w nie.Miała kasztanową sierść,niebieskie oczy,oraz gdzieniegdzie białe miejsca.Uśmiechnęła się do przybyłych łagodnie.
-Wybacz,że cię zaatakowałam,to było z czystej obrony.Ty jesteś "Kifo" tak?-zwróciła się do Adele
-Nie jestem Kifo,tylko Adele.Ale dziękuję za przeprosiny,rozumiem,-powiedziała z uśmiechem,po czym wskazała łapą na czarną lwicę,-to jest Hope! Kifo jest na patrolu,ale jak wróci,powiem mu,żeby do was dołączył.Hope ci pomoże,zapewniam,-mówiąc to,odeszła.Musiała w końcu czekać na szarego lwa.

Kasztanowa lwica,na przedniej łapie,miała bandarz,a jej brzuch,był posmarowany jakąś maścią.Domyśliła się,dlaczego.
-Jak już pewnie wiesz,jestem Hope.Pomagam chorym,tobie także postaram się pomóc..
-Mi nie trzeba pomagać,-westchnęła,-od lat,daję sobie z tym radę tak,jakby tego nie było..
-Ale jest,niezniknie,więc..-czarna nie dokończyła,gdyż przerawała jej kasztanowa:
-Na prawdę,rozumiem.Posłuchaj,grozi ci,jak i Kifo niebezpieczeństwo
Malaika,opowiedziała Hope,całą historię,opowiadając też własną historię.Czarna wysłuchawszy wszystkiego,miała mieszane uczucia.Po raz pierwszy,znalazła się w takiej sytuacji i po raz pierwszy,spotkała się z tym,że ci którym mogłaś ufać,nie są do tego zdolni.
Westchnęła
-A jak,ty się zwiesz?
-Jestem Malaika
-Anioł,-powiedziała z uśmiechem,-może chcesz,dołączyć do stada?
-Byłoby,to bardzo miłe,-uśmiechnęła się,-ale nie zmuszam cię,żebyś..
-Nikt mnie nie zmusza..to płynie z serca,-uśmiechnęła się
-W takim razie,dziękuję i..z wielką ochotą!
Hope kiwnęła głową,po czym wyszła z jaskini.Udała się szybkim  krokiem do jaskini stada.Znaczy,miała zamiar,lecz przerwał jej goniący ją Kifo.Zatrzymała się więc.
-I co?
-Powiem ci później..teraz,musimy uratować Wolną Ziemie,-powiedziała i ponownie zaczęła biec.Pierwszą myślą Kifo,był pożar,dobrze,że nie miał racji,czy może źle?

Kiedy znaleźli się w jaskini,całe stado już w niej było.Na środku były dwie duże zebry,a Taabu stała obok nich.
-Nareście jesteście..upolowałam kolecję,-powiedziała Taabu,po czym dodała,-Smacznego wszystkim!
-Stop!-krzyknęła Hope,na co wszyscy zebrani,spojrzeli na nią.Nie przejęła się tym i podeszła do zebr.Obwąchała je,po czym kichnęła.Nie pachniały dobrze.
-Są zatrute,-warknęła,-Upepo,Canon..zabieście je daleko
Lwy kiwnęły niepewnie głowami,po czym zabrali zwierzynę.Stado,dalej się w nią wpatrywała.Teraz,ponownie wyczuła w Taabu,strach.
-Taabu..wiem o wszystkim,no prawie..chce wiedzieć jeszcze,na kim chciałam tą zemste zastosować,-powiedziała,lecz widząc wzrok lwicy,dodała,-lepiej nie kłam,potrafie wyczuć kłamstwa!
Biała westchnęła z irytacją,po czym warknęła
-Zemsty na tobie i Kifo! Zacznijmy od tego,że kiedy zostałam wygnana,brat poszedł za mną,twój brat,nic mi nie powiedział,żeby cię szukać.Znalazłam cię i jego sama! Sama z rodzeństwem,wszystko uknułam! chciałabym,żebyście zginęli! Ale widać..nie udało się to!-syknęła z jadem,-moja mama,tata,brat i ja,należeliśmy do stada Majo! Niestety,wy się zjawiliście.Musiałam z rodziną odejść z jego "stada",gdy byłam mała,gdyż czerpał nami głód.NA Pustynnej Ziemi,nie było lepiej! Tata zmarł w podróży,mama poznała nowego partnera i urodziła siię moja siostra.Jak się domyślacie,byłam chora,ale mama to ukrywała.Wydało się,kiedy byłam starsza,zostałam wygnana,a brat poszedł za mną.Gdyby nie wy..nie przeszłabym przez to wszystko!!
-Tylko dlatego,zabiłaś pół sawanny!-wrzasnęła Adele
-Tak!
Na tym się skończyło,lwica uciekła,nie było możliwości,by wróciła.Całe stado,było w szoku.Hope miała dość rozmów,więc wyszła,by ochłonąć.Akurat na dworze zapanowała noc.Położyła się,poobserwowała gwiazdy,po czym zasnęła.
***
Taabu z rodzeństwem,odeszli daleko.Było wiadome,że nie wrócą.Następnego dnia,po tym wszystkim,Malaika,przyszła do jaskini stada.Wszyscy od razu,ją polubili.Ona także,zaklimatyzowała się w stadzie.Można powiedzieć,że wraz z oddejściem koszmaru,życie wracało do normy,ale czy spokój na pewno zapanował?
_____________________________________________
Hej! Swoją drogą,przepraszam za błędy,ale pisałam rozdział z bólem głowy.Mam nadzieję,że rozdział się spodobał :)
1.Czy spokój,zapanuję rzeczywiście?
2.Co myślicie o Malaice?
3.Taabu,czy faktycznie dobrze postępowała?
Pozdrawiam c: