Jeszcze niedawno,byłam mała niczym okruszek..
Później,ten okruszek,był skazany na siebie
Przyjaźń,przychodzi często niespodziewanie
To dzięki jej pomocy,radzimy sobie dalej..
Hope wpatrywała się we wschodzące słońce.Obudziła się bardzo wcześnie z myślą,że już nie zaśnie.Żeby więc nie tracić czasu,na próby odpłynięcia do krainy snów.Przeciągnęła się więc i od razu wyszła z jaskini,na szczęście nikogo nie budząc.Od razu,przywitał ją powiew chłodnego,miłego powietrza,oraz widok wschodu słońca.Mimo iż go nie widziała,uśmiechnęła się promiennie.Zeszła zgrabnie po kamiennych schodkach,udając się na sawanne.Wybrała najkrutszą i najbardziej przyjemną drogę nad wodopój.Prawie nikt jeszcze nie wstał,no może tylko ptaki.Czarna lwica,położyła się więc na kamieniu,obok wodopoju,po czym spojrzała na choryzont.Jej głowę,zaprzątało wiele wspomnień.Głównie związanych z jej życiem.Z Kifo,Adele,córkami i wnukami-które przecież bardzo kochała.Te osoby,były dla niej najważniejsze.Przypomniała sobie wszystkich,którym pomogła,wraz z ukochanym i przyjaciółką.Niestety,po chwili,przypomniała sobie również dzieciństwo.Było z początku szczęśliwę-z resztą,każdy pewnie je kojarzy.Ukochana córeczka,siostra..a w końcu,znienawidzona chora.Bo w końcu,jak ma to nazwać.
Jedna łza,spłynęła po jej policzku.
Ciekawa jestem,ile się tam zmieniło..
Zawsze byłam tą inną
Czekającą,by los dał jej jakiś znak
W końcu padł wyrok,jak wtedy myślałam ,nie raz..
A jednak,to był dla mnie ratunek
Poznanie czegoś..o czym każdy może marzyć
Spełnienie marzeń! Pomimo tego,jaką się urodziłam
Pomoc innym nieść! To było me pragnienie,moja misja
Która jeszcze się nie skączyła..
Muszę dalejej,na przód gnać! Bo jeszcze,nie powiedziałam:Koniec!
Jeszcze wiele dni,wiele nocy,wiele chwil..nie chce ich stracić
Może tak..może nie! Któż może znać odpowiedź!
Czy zostawiłam po sobie ślad?
Czy jednak jestem tą..po której nikt nie będzie płakać..
Hope westchnęła cięzko.Dawno nie śpiewała,właściwie od dnia,kiedy jej problemy pomału znikały.Zamyśliła się na chwile.Jej myśli,przerwały radosne głosy,dochodzące z tyłu.Odwróciła się więc,po czym się uśmiechnęła.Zmysły zrobiły swoje,wiedziała kto za nią stoi.Jej ukochane wnuki! Imara,Riwaya i Bahari.
-Cześć maluchy,w już nie śpicie?
-Już wcześnie babciu!-wykrzyknęła radośnie Riwaya
-Czekamy teraz na przyjaciół,-dodał Bahari
-A ty babciu,czemu już nie śpisz?-spytała Imara,mrużąc oczy
-Widać się wyspałam,-zaśmiała się cicho czarna lwica
Po chwili,cała trójka,odeszła wraz że swoimi przyjaciółmi,więc Hope mogła z powrotem wrócić do rozmyślać.Jej wnuki..miały tak jak większość rodziny,dobre serca.Mimo iż charakterki..no cóż,troszkę ciężki.
-Hej,szukałam cię,-powiedziała Adele,kiedy Hope przeszła przez próg jaskini,-chciałam z tobą zapolować,ale szybko zniknęłaś
Lwice się przytuliły
-Nie mogłam jakoś spać,-powiedziała zgodnie z prawdą,-trochę myślałam..
-Powiesz później? Musimy teraz iść do jaskini medyczek-właściwie twoich córek..-szybko się poprawiła,-Upepo,znalazł go na granicy..
-Chodźmy więc,-powiedziała z przekonaniem,po czym wraz z białą,ruszyły w stronę jaskini.
Maisha i Zawadi,od razu powitały matkę uśmiechami,po czym wskazały na tyły jaskini.Własnie tam leżał brązowy lew.Kiedy tylko do niego podeszły,spojrzał na nie fioletowymi oczami.Nie musiały nic mówić,uprzedził ich pytania.
-Choroba nieulecza..nie przejmujcie się zbytnio.Wdałem się w bujkę,nic wielkiego..
-Mówisz tak,jakbyś nie chciał żyć,-powiedziała twardo Hope
-Bo czasem tak jest..
-Nie możesz tak myśleć mówić.Ja też taką decyzję chciałam podjąć..a właściwie podjełam.Dobrze,że moi teraźniejsi przyjaciele mnie uratowali,-Adele mówiła pewna siebie i swoich wypowiedzi,-Nie rób tego,po prostu dołącz do naszego stada
-Z wielką chęcią,-czarnogrzywy od razu się rozweselił,-jestem tak poza tym Nyeti*
Hope i Adele,pogadały z nim jeszcze chwile,po czym obie wyszły z jaskini.Upepo i Adele,oddalili się trochę,by pobyć sami.Hope ruszyła na poszukiwania męża.
W połowie drogi,bardzo źle się poczuła.Złapała się za brzuch i zamknęła oczy,którą zaczęły ją piec.Nie wiedziała co się dzieję,ale wiedziała..że da sobie radę.Po dłuższym czasie,bóle odeszły a ona,udała się do jaskini.Wolała teraz odpocząc.Zasnęła szybko..
Obudził ją dopiero chłodny nos na policzku.Otworzyła jedno oko,a następnie drugie.Wyczuła zapach Kifo.
-Witaj Kifo,-uśmiechnęła się ciepło
-Cześć Hope..wszystko dobrze?
-Właściwie..-zawachała się,planowała coś,ale..nie ,nie może,-..to dobrze
-U mnie też,-przytulił ją,-bo mam ciebie
Hope zamruczała,po czym mocniej wtuliła się w szare futro lwa.
***
-Mamo! Tato! Ale zjedliśmy już śniadanie,więc czemu nie?-Riwaya i Bahari,byli źli na rodziców,że ci nie chcą ich puścić na sawanne.
-Puść ich Zawadi,-koło szarej,stanęła jej siostra,-Imarę puściłam..
-Ah! No dobrze..-przytuliła dzieci,-ale nie wracajcie późno!
-Dobrze!
Lwiątka wybiegły,a po nich wyszły lwice.
Hope,przglądała się temu.Ta noc,była dla niej niespokojna,z pewnych powodów.Koło niej,usiadła nagle pewna lwica.
-Witaj Hope
Czarna,spojrzała w stronę przybyłem,po czym wyoszczyła zmysły,by dowiedzieć się,kim jest.Po chwili to odkryła.
-Witaj Liso
Lwica była już dość starsza.Jej pomarańczowe futro,pomału zmętniało.Zachowała jednak,piękny i szerdeczny uśmiech,którym obarczyła Hope.
-Nad czym myślisz..jeśli można wiedzieć
Hope westchnęła
-O..o mojej rodzinie..tej,z którą spędziłam pierwsze miesiące życia..przypomnieli mi się i..i..po prostu,poczułam wczoraj,że nasza misja nigdy się nie skączy,że zawsze coś będzie stało temu na przeszkodzie.Muszę..muszę rozliczyć się z przeszłością
-Zgadzam się z tobą,-Lisa przytaknęła,-i lepiej zrób to jak najszybciej,zanim dołączysz do Canona..tak jak pewnie nie długo ja..
-Nawet tak nie mów,-powiedziała Hope.Pamiętała pogrzeb Canona,jak i samego lwa.Niestety,Krąg Życia ma swoje zasady.Lisa tylko przytaknęła,po czym odeszła.Hope chwile jeszcze myślała.Nie to,że nie kocha swojego życia.Uważa,że wyprostowała je na tyle,że nie chce go teraz starcić,ale..musi po raz ostatni spojrzeć im w oczy i powiedzieć,to co leży jej na sercu.Przecież to na Pustynnej Ziemi,jest serce złego poglądu,na temat chorych.
Hope z warkiem,wstała i ruszyła w stronę sawanny.Nie długo potem,spotkała Kifo,którego czule przytuliła.
-Coś się stało?
-Można tak powiedzieć,-lwica usiadła,-Kifo..mam prośbę.Wyruszysz,że mną tą samą drogą,którą tu dotarliśmy..Chciałabym,spotkać się z rodz-z osobami z mojej dawnej rodziny
-Ale dlaczego?-zaciekawił się lew
-Wiesz,że pomaganie było naszą misją,obowiązkiem,chcieliśmy z całego serca,pomagać tym,którzy tego potrzebują.Ale zrozum to..co ja odkryłam-nigdy im do końca nie pomożemy,jeśli nie zniszczymy centrum tego wszystkiego!
Szary lew zamyślił się.Wraz z Hope,milczeli.Milczeli i milczeli,puki lwica nie zaczęła odchodzić,właśnie wtedy ją zatrzymał.
-Spełnie twą prośbę,-powiedział z uśmiechem,-ale tu wrócimy?
-To nasz dom,-powiedziała,po czym go przytuliła
***
Słońce,wchodziło pamału na niebo.Ptaki widząc to,zaczęły śpiewać,a inne zwierzęta sawanny,budzić się że słodkiech snów.Hope i Kifo,także to uczynili,podobnie całe stado.Wszyscy,chcieli ich pożegnać,zwłaszcza ich córki,Adele,Upepo,Binn i wnuki.Właśnie oni,jako piersi,przytulili się do Kifo i Hope.Szary i czarna,pożegnali się że wszystkimi,a następnie,ruszyli w stronę granicy.Każdy się oglądał za nimi,zastanawiając,gdzie idą.
Przyspieszyli.
Dopiero przy granicy się zatrzymali.
-Gotowa?-spytał Kifo
-Gotowa,-odpowiedziała,po czym zaczęła biec w stronę kolejnej ziemi.Szary ruszył za nią.Biegli właściwie cały czas,robiąc sobie minimalne przerwy,na złapanie oddechu,napicie się wody,czy nawet zapolowanie na coś do jedzenia.Kiedy znajdywali się na znajomych ziemiach,musieli przywitać dawnych przyjaciół.Właśnie w ten sposób,mogli ponownie spotkać Frodo,czy nawet Nannę.Oczywiście,za każdym razem,byli miło witani.
W końcu,nadeszła ta chwila.Przeszli przez Złą Ziemię,gdzie dopadło ich tyle wspomnień,najczęściej,pierwsze spotkanie z Adele.Kiedy ją przeszpi,znaleźli się na granicy Lwiej Ziemi.Powitał ich widok cieszącej się bytem sawanny,a na samym środku,potężna Lwia Skała.Kifo zaparło wdech w piersiach,po czym powiedział wszystko co widzi Hope,ta także się ucieszyła.Wrócili wspomnieniami do tego,jak zwiedziali to miejsce.
Czarna łapa,chciała już przekroczyć granicę,jednak Kifo sprytnie,jej na to nie pozwolił.Spojrzała na niego zdziwiona.
-Jesteś pewna? nie będzie odwrotu?
-Przeszpiśmy już długą drogę,nie zawrócimy teraz,-Hope przeszła przez granicę,-poza tym,ja już przestałam się bać!
Po sawannie,przechadzali się z radością.Zatrzymali się,nie daleko wodopoju,z zamiarem napicia się wody.Była tam jednak cała gromadka lwiątek,więc nawet nie podeszli.W końcu,byli tam "nielegalnie".Trójka lwiątek,żażarcie o czymś rozmiawiała.Lewek jak i jedna lwiczka,byli jasno złoci,natomiast druga lwiczka,była brązowa.Z tego co się później dowiedzieli,były to dzieci władców,czyli książęta.Kiedy odeszli,wraz z przyjaciółmi,Hope i Kifo,napili się wody,po czym jakby nigdy nic,ruszyli w dalszą drogę.
***
-Jesteśmy,-powiedział Kifo,kiedy stanął wraz z Hope na piastu.Słońce niemiłosiernie grzało,ale im to nie przeszkadzało.I tak nie daleko był wodopój.Czarna lwica,wzięła głęboki wdech,po czym ruszyła przed siebie,trochę niepewna.Kifo ruszył za nią.
-Mam nadzieję,że w ten sposób,pomożemy większości chorych..
-I nie tylko im,-dodał Kifo,kiedy stanęli naprzeciw jaskini stada.
*
Lew 1:Nie interesuję mnie już twoje zdanie!
Lew 2:Powinno! Dalej jestem twoim ojcem!
Lew 1:Wybrałeś mnie na króla,wczoraj zasiadłem na tronie,a dzisiaj masz pretensje,że nim jestem!
Lew 2:Nie mam ich do ciebie,tylko do tej twojej Nyoty! Jej przodkowie,byli chorzy!
Lew 3:Ale ona nie jest! Poza tym,to chyba nie jest najważniejsze..ojcze!
Lew 2:Co wy
wszyscy przeciwko mnie! Nie zgadzam się,żeby była królową Pustynnej Ziemi!
Furaha,Busara,warczeli na swojego ojca-Jairiego.Lew dalej nie rozumiał,o co miają do niego pretensje.Znaleźli się,młody król i jego doradca.Nie daleko,Hasira pocieszała płaczącą złotą lwicę.Biały lew,nie zmienił się i to w ogóle.Wciąż miał zły stosunek do chorych,których rodziła się coraz większa ilość na jego ziemi.Nie rozumiał,że to przez warunki,w których przez lata żyli.
Jasiri,także warczał na synów,nie przejmując się,otaczającym go stadem.Wszyscy,byli na niego źli.Z czasem,poglądy wszystkich na temat,który cały czas im towarzyszył,pomału cichły.Lew warknął po raz kolejny,kiedy nagle poczuł znajomy zapach.Tyle lat go nie czuł..aż nie mógł uwierzyć.Odwrócił się i zaniemówił,tak jak całe stado i jego rodzina.Za nimi stał szary lew,o czarnej grzywie i zielonych oczach,naprzeciw niego,stał jednak największy powód ich zdziwienia.Ta,o której mówili,że umarła podszas wygnania,ta o której mówili chora.Jego córka,jej córka,ich siostra.Przed nimi stała czarno-biała lwica,o ślepych oczach.Mimo to,wpatrywała się we wszystkich,z poważną miną.
Spojrzała na lwa
-Ojcze?
Jasiri przełknął głośno ślinę
-Hope..
-------------------------------------------------------
*wrażliwy
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się spodobał.Chciałabym ogłosić,że 4 sierpnia,wyjeżdzam do Szczecina,więc nie będę aktywna na blogerze.
W końcu rozdział,na który tak długo czekałam.Nie wiem czy mi wyszedł,ale mam nadzieję,że tak ^^
Pozdrawiam c: