
Cała spocona,wstała i rozejrzała się po jaskini.Była całkiem pusta,nie wyczuła żadnego zapachu..nie widziała żadnej linii ruchu.Przetarła oczy i wyszła z jaskini-zajmowanej przez stado.
Coraz więcej lwic z młodymi,zajmowało miejsce w stadzie.Jedynymi lwami w nim,byli Kifo i Canon.Z dumą nosili to miano.
Przyjaciele założyli stado,którym rządziła demokracja.Mimo to,Hope,Kifo i Adele,byli otoczeni największym szacunkiem.Tak też miały mieć ich przyszłe dzieci.
Miejsce to nazwali Wolną Ziemią.Każdy mógł w niej szukać pomocy.Dla każdego,czekało miejsce w stadzie.Chorego,wyrzutka a nawet zwykłego lwiątka.To miejsce,stało się domem dla wielu lwów.
Niebieskooka szła,skropiona w blasku słońca.Jej ruchy były delikatne,wiatr powiewał jej sierścią,oczy lekko zmrużyła.Pod jej łapami,znalazło się pewne lwiątko.Dzięki zwinności,przeskoczyła je,chroniąc od bolesnego upadku.Spojrzała na malucha,że złością?
-Mto,co ty wyprawiasz?!
-Wybacz ciociu Hope,po prostu bawimy się w chowanego
-I dlatego,włazisz mi pod łapy?
-Mogłaś mnie zauważyć już z daleka ciociu...ja idę szukać lepszej kryjówki,a ty ciociu się już nie za gapiaj,-roześmiane lwiątko,zniknęło z jej punktu widzenia.Hope,patrzyła jeszcze w ślad za nim,żeby później odejść.Musiała wszystko przemyśleć.
Kifo i Adele,niby stali się starszymi nastolatkami,a jednak wciąż zachowywali się jak lwiątka.Właśnie dzisiaj,bawili się w berka.Ponieważ Adele,była mniejsza od przyjaciela,była szybsza.Mimo iż lew bardzo się starał,coraz trudniej było mu ją dogonić.W końcu,mu się udało.Dotknął jej łapy i krzyknął ,,berek!".
Role się odwróciły i teraz to biała,ganiała za swoim kompanem.Goniła go tak długo,by w ostateczności..przycisnąć go do ziemi.Oboje zaśmiali się,słysząc burczenie.
-Kifo,chyba nie jadłeś śniadania
-Masz rację Adele,-lwica z niego zeszła,-myślisz,że lwice już coś upolowały?
-Dla ich księcia,oczywiście!
-Weź..moje serce,należy tylko do Hope
Kifo zaczął pomału wracać,podobnie jak Adele.
-A przy okazji,myślisz że nasz śpioch,jeszcze śpi?-spytała
-Jasno widzem nie jestem,ale znając Hope...już dawno jest na nogach..
Kifo miał rację.Hope dalej była na sawannie.Jej ruchy,trochę przyspieszyły,ale dalej miała w sobie grację księżniczki.
Oddaliła się już daleko od wolnej jaskini.Trochę jej ulżyło,ale nie na długo.NA jej plecach,wylądowała ich majordamuska Zazella.Mieli jeszcze medyczkę,Carlotte.
Czarna myślała,że jak zawsze ptak,powie coś głupiego.Ale nie.
-Hope..jakieś lwice są na granicy i chcą się z tobą zobaczyć!
Przyjaciółka Adele,przytaknęła.Mimo niechęci do dzisiejszego dnia,zawsze była gotowa pomóc.Nie zważywszy na stan.Poleciła więc Zazelle,polecieć i powiadomić Kifo i Adele,a ona sama zaczęła biec we wskazaną stronę.
Szybko znalazła się na granicy.Napotkała wzrokiem dwie lwice.Jedna była kremowa,druga natomiast brązowa.
-Jestem Hope i...
-A to ty jesteś tą naszą nadzieją,witaj..ja jestem Ugomvi (kłutnia),a to jest...
-Ja jestem Dada (siostra)...jej siostra i my tu właśnie...
-Prosimy o pomoc,wielkich...
-Okey,-powiedziała zmęczona tą kłótnią Hope,-pomożemy ale...przestańcie już nawijać,-czarna uśmiechnęła się do lwic,bardzo chudych lwic...co ją zmartwiło.
-To może,zaczniemy od tego..że opowiecie nam swoją historię,-powiedziała Adele,kiedy razem z szarym,była już na miejscu.
-W porządku,a więc pochodzimy z brązowego stada i tam....
-Są zabijani chorzy,a ponieważ nie mamy szamana to...
-Wszystkie lwice,lwy i lwiątka,mogą umrzeć...
-A to wszystko wina Mabaya!
Przyjaciele słuchali uważnie,jak te dwie się przekomarzały.
-POMOŻECIE,ocalić nasze stado?-spytały chórem
-Jasne,-odpowiedzieli,na co lwice je przytuliły i ponownie wróciły do kłótni.
Hope
Zostawiliśmy stado by ponownie,wybrać się na jakąś wyprawę.Szłyśmy za lwicami,ale za każdym razem..było mi ich żal.W końcu,nie wytrzymałam.Zatrzymałam wszystkich i poszłam szukać jedzenia.Było mi żal,chudych lwic.Przypomniały mi się te z Ziemi Pustynnej-miejsca mych narodzin.Na myśl o domu,zrobiłam się smutna.Kiedy jednak,zobaczyłam okazałą antylopę,na moją twarz wlał się uśmiech.Zaczęłam się skradać w jej stronę,a kiedy byłam blisko...zaatakowałam ją.Nie dawała łatwo za wygraną,ale w końcu,padła zdyszana.Zabrałam ją w stronę przyjaciół.Na mój widok i antylopy,siostry zaprzestały kłótni.Nieśmiało podeszły do mnie i antylopy.Kiwnęłam głową,żeby zaczęły jeść.Zjadły niemal od razu.Podziękowały,po czym mogliśmy ruszać dalej.Kifo uśmiechał się do mnie,niemal cały czas.Trochę mnie to irytowało,ale i tak się uśmiechałam.Przestałam przesyłać ten gest,dopiero wtedy...kiedy zobaczyłam ziemię sióstr.Nie wiedziałam,że sucha gleba,mało zwierząt i wodopoi...to jest możliwe.Zasmuciłam się,idąc jeszcze dalej.Musiałam im pomóc,już to wiedziałam!
Narrator
-Poczekajcie tutaj,-powiedziała Dada i zniknęła,wraz z kremową lwicą w jaskini.Wyszły po chwili,z całym stadem.Widok był przerażający.Wszystkie były chude i mierne.Widać było,że ledwie się poruszają.Nie które kaszlały,inne odczuwały brak oka lub łap.Pokłoniły się przyjaciołom.Hope i Kifo,popatrzyli po sobie,a Adele pomachała łapą zgromadzonym.
-To jest Hope,Kifo i....Adele,oni nam pomogą,-powiedziała Ugomvi
-Ciekawe jak? TO znaczy..wiem,że pomagaliście wielu chorym,ale...u nas nie ma tak łatwo,-powiedziała jedna
-Może...ale,damy radę,-powiedziała radośnie Adele
-Gdzie ten was król?-zapytał Kifo
-Tam,-wskazały łapą,daleko za skałą
-Więc tak,ty Adele pobiegniesz na Zieloną Ziemię,to niedaleko i...sprowadzisz jakiegoś szamana,ok?-spytała Hope
-Tak
-A my Hope,pójdziemy do króla?
-Tak Kifo...więc,zaczynamy
Przybili sobie piątki i poszli w wyznaczonym kierunku.Adele pobiegła po jakiegoś szamana,by wyleczył lwice.Hope i Kifo,poszli do króla.Wszyscy bali się o nich,ale im kibicowali.
Znaleźli się u króla.Uśmiechnął się do nich szyderczo.Warknęli na niego.
-Więc chore lwice...przyprowadziły nasze sławy,o jak uroczo!-warknął król
-Uważaj,bo się przestraszę,-Kifo,odpowiedział mu tym samym
Patrzyli na siebie,dalej warcząc.
-Królu,co masz do chorych? Wiesz,czemu się takimi stali...bo jesteś zapatrzonym w siebie egoistą,nie liczysz się z nimi,-podniosła głos,-zabijasz,tak? Niedługo zostaniesz tylko ty i twój ptasi móżdzek!
Popatrzył na nią zaskoczony.Jeszcze nigdy,nikt,nie mówił tak do niego.Nie wiedział czemu,ale pokłonił się czarnej.
-Zrozumiałeś coś,-powiedział Kifo,kiedy szaman skończył badać lwice.Król był zdziwiony tym,że szybko wyzdrowiały.Myślał,że to się nigdy nie stanie.Dwie skłócone siostry,teraz radośnie biegały po sawannie.
-Tak,dziękuję za wpojenie do mojego małego móżdzku...tą wiedzę i za szamana,-pierwszy raz w życiu się uśmiechnął i zaczął odchodzić.Kifo gdzieś zniknął,a do lwic podeszły siostry.Dada zaczęła pierwsza:
-Jestem z was dumna i szczęśliwa,macie rację...
-..chorzy są coś warci,a wy macie jakiś dar...
-..tak szybko,go przekonałaś Hope,że szok
Przytuliły Hope i Adele,po czym odeszli.Biała lwica,spojrzała na czarną.
-No no...nie znałam cię od tej strony,robisz się z wiekiem,coraz lepsza
-Jakoś tego nie widzę,ale wiesz...to moja misja-nasza misja!
*
-Kifo,zostawiliśmy cię samego tylko na parę minut!-zaśmiała się Hope we złości,-a ty co,że sobą zrobiłeś!
-Oh Kifo,ty wariacie,-zaśmiała się Adele
-Nie wiem,o co wam chodzi,-zaczął podgwizdywać
Lwice podeszły do niego i....
-O TATUAŻ!!!-krzyknęły mu do ucha,aż stracił równowagę w łapach.W tedy,można było podziwiać,jego tatuaż w kształcie łapy.Przyjaciele wspólnie popadli w śmiech i poszli,ku zachodzącemu słońcu............a właściwie dżungli.
![]() |
Po prostu Paolo Picasso XD |