sobota, 25 lutego 2017

#10 Oto jest nasz dom

Klik

Czarna lwica,obudziła się z kolejnego koszmaru.Od paru dni,nie mogła przez nie spać.Zwykle występowała w nich ślepa lwica,atakująca kamienne posągi.W nich mogła dostrzec,swoich przyjaciół,Kifo i Adele.Nie raz chciała,rzucić się na tą lwicę,ale coś ją powstrzymywało.Musiała patrzeć,jak posągi zostają zniszczone,a jego części rozsypywane po całej fikcyjnej sawannie.Na każdym z nich,mogła dostrzec krew.W tedy,robiło jej się słabo,budziła się że łzami w oczach.
Cała spocona,wstała i rozejrzała się po jaskini.Była całkiem pusta,nie wyczuła żadnego zapachu..nie widziała żadnej linii ruchu.Przetarła oczy i wyszła z jaskini-zajmowanej przez stado.

Coraz więcej lwic z młodymi,zajmowało miejsce w stadzie.Jedynymi lwami w nim,byli Kifo i Canon.Z dumą nosili to miano.
Przyjaciele założyli stado,którym rządziła demokracja.Mimo to,Hope,Kifo i Adele,byli otoczeni największym szacunkiem.Tak też miały mieć ich przyszłe dzieci.
Miejsce to nazwali Wolną Ziemią.Każdy mógł w niej szukać pomocy.Dla każdego,czekało miejsce w stadzie.Chorego,wyrzutka a nawet zwykłego lwiątka.To miejsce,stało się domem dla wielu lwów.

Niebieskooka szła,skropiona w blasku słońca.Jej ruchy były delikatne,wiatr powiewał jej sierścią,oczy lekko zmrużyła.Pod jej łapami,znalazło się pewne lwiątko.Dzięki zwinności,przeskoczyła je,chroniąc od bolesnego upadku.Spojrzała na malucha,że złością?
-Mto,co ty wyprawiasz?!
-Wybacz ciociu Hope,po prostu bawimy się w chowanego
-I dlatego,włazisz mi pod łapy?
-Mogłaś mnie zauważyć już z daleka ciociu...ja idę szukać lepszej kryjówki,a ty ciociu się już nie za gapiaj,-roześmiane lwiątko,zniknęło z jej punktu widzenia.Hope,patrzyła jeszcze w ślad za nim,żeby później odejść.Musiała wszystko przemyśleć.

Kifo i Adele,niby stali się starszymi nastolatkami,a jednak wciąż zachowywali się jak lwiątka.Właśnie dzisiaj,bawili się w berka.Ponieważ Adele,była mniejsza od przyjaciela,była szybsza.Mimo iż lew bardzo się starał,coraz trudniej było mu ją dogonić.W końcu,mu się udało.Dotknął jej łapy i krzyknął ,,berek!".
Role się odwróciły i teraz to biała,ganiała za swoim kompanem.Goniła go tak długo,by w ostateczności..przycisnąć go do ziemi.Oboje zaśmiali się,słysząc burczenie.
-Kifo,chyba nie jadłeś śniadania
-Masz rację Adele,-lwica z niego zeszła,-myślisz,że lwice już coś upolowały?
-Dla ich księcia,oczywiście!
-Weź..moje serce,należy tylko do Hope
Kifo zaczął pomału wracać,podobnie jak Adele.
-A przy okazji,myślisz że nasz śpioch,jeszcze śpi?-spytała
-Jasno widzem nie jestem,ale znając Hope...już dawno jest na nogach..

Kifo miał rację.Hope dalej była na sawannie.Jej ruchy,trochę przyspieszyły,ale dalej miała w sobie grację księżniczki.

Oddaliła się już daleko od wolnej jaskini.Trochę jej ulżyło,ale nie na długo.NA jej plecach,wylądowała ich majordamuska Zazella.Mieli jeszcze medyczkę,Carlotte.
Czarna myślała,że jak zawsze ptak,powie coś głupiego.Ale nie.
-Hope..jakieś lwice są na granicy i chcą się z tobą zobaczyć!

Przyjaciółka Adele,przytaknęła.Mimo niechęci do dzisiejszego dnia,zawsze była gotowa pomóc.Nie zważywszy na stan.Poleciła więc Zazelle,polecieć i powiadomić Kifo i Adele,a ona sama zaczęła biec we wskazaną stronę.

Szybko znalazła się na granicy.Napotkała wzrokiem dwie lwice.Jedna była kremowa,druga natomiast brązowa.
Znalezione obrazy dla zapytania król lew Tama i KulaUśmiechnęły się na jej widok i zbliżyły niebezpiecznie blisko.Tak blisko..że mogła poczuć ich oddech.Odsunęła się niezręcznie.
-Jestem Hope i...
-A to ty jesteś tą naszą nadzieją,witaj..ja jestem Ugomvi (kłutnia),a to jest...
-Ja jestem Dada (siostra)...jej siostra i my tu właśnie...
-Prosimy o pomoc,wielkich...
-Okey,-powiedziała zmęczona tą kłótnią Hope,-pomożemy ale...przestańcie już nawijać,-czarna uśmiechnęła się do lwic,bardzo chudych lwic...co ją zmartwiło.

-To może,zaczniemy od tego..że opowiecie nam swoją historię,-powiedziała Adele,kiedy razem z szarym,była już na miejscu.
-W porządku,a więc pochodzimy z brązowego stada i tam....
-Są zabijani chorzy,a ponieważ nie mamy szamana to...
-Wszystkie lwice,lwy i lwiątka,mogą umrzeć...
-A to wszystko wina Mabaya!
Przyjaciele słuchali uważnie,jak te dwie się przekomarzały.
-POMOŻECIE,ocalić nasze stado?-spytały chórem
-Jasne,-odpowiedzieli,na co lwice je przytuliły i ponownie wróciły do kłótni.

Hope
Zostawiliśmy stado by ponownie,wybrać się na jakąś wyprawę.Szłyśmy za lwicami,ale za każdym razem..było mi ich żal.W końcu,nie wytrzymałam.Zatrzymałam wszystkich i poszłam szukać jedzenia.Było mi żal,chudych lwic.Przypomniały mi się te z Ziemi Pustynnej-miejsca mych narodzin.Na myśl o domu,zrobiłam się smutna.Kiedy jednak,zobaczyłam okazałą antylopę,na moją twarz wlał się uśmiech.Zaczęłam się skradać w jej stronę,a kiedy byłam blisko...zaatakowałam ją.Nie dawała łatwo za wygraną,ale w końcu,padła zdyszana.Zabrałam ją w stronę przyjaciół.Na mój widok i antylopy,siostry zaprzestały kłótni.Nieśmiało podeszły do mnie i antylopy.Kiwnęłam głową,żeby zaczęły jeść.Zjadły niemal od razu.Podziękowały,po czym mogliśmy ruszać dalej.Kifo uśmiechał się do mnie,niemal cały czas.Trochę mnie to irytowało,ale i tak się uśmiechałam.Przestałam przesyłać ten gest,dopiero wtedy...kiedy zobaczyłam ziemię sióstr.Nie wiedziałam,że sucha gleba,mało zwierząt i wodopoi...to jest możliwe.Zasmuciłam się,idąc jeszcze dalej.Musiałam im pomóc,już to wiedziałam!

Narrator
-Poczekajcie tutaj,-powiedziała Dada i zniknęła,wraz z kremową lwicą w jaskini.Wyszły po chwili,z całym stadem.Widok był przerażający.Wszystkie były chude i mierne.Widać było,że ledwie się poruszają.Nie które kaszlały,inne odczuwały brak oka lub łap.Pokłoniły się przyjaciołom.Hope i Kifo,popatrzyli po sobie,a Adele pomachała łapą zgromadzonym.
-To jest Hope,Kifo i....Adele,oni nam pomogą,-powiedziała Ugomvi
-Ciekawe jak? TO znaczy..wiem,że pomagaliście wielu chorym,ale...u nas nie ma tak łatwo,-powiedziała jedna
-Może...ale,damy radę,-powiedziała radośnie Adele
-Gdzie ten was król?-zapytał Kifo
-Tam,-wskazały łapą,daleko za skałą

-Więc tak,ty Adele pobiegniesz na Zieloną Ziemię,to niedaleko i...sprowadzisz jakiegoś szamana,ok?-spytała Hope
-Tak
-A my Hope,pójdziemy do króla?
-Tak Kifo...więc,zaczynamy 
Przybili sobie piątki i poszli w wyznaczonym kierunku.Adele pobiegła po jakiegoś szamana,by wyleczył lwice.Hope i Kifo,poszli do króla.Wszyscy bali się o nich,ale im kibicowali.
Znaleźli się u króla.Uśmiechnął się do nich szyderczo.Warknęli na niego.
-Więc chore lwice...przyprowadziły nasze sławy,o jak uroczo!-warknął król
-Uważaj,bo się przestraszę,-Kifo,odpowiedział mu tym samym
Patrzyli na siebie,dalej warcząc.
-Królu,co masz do chorych? Wiesz,czemu się takimi stali...bo jesteś zapatrzonym w siebie egoistą,nie liczysz się z nimi,-podniosła głos,-zabijasz,tak? Niedługo zostaniesz tylko ty i twój ptasi móżdzek!
Popatrzył na nią zaskoczony.Jeszcze nigdy,nikt,nie mówił tak do niego.Nie wiedział czemu,ale pokłonił się czarnej.

-Zrozumiałeś coś,-powiedział Kifo,kiedy szaman skończył badać lwice.Król był zdziwiony tym,że szybko wyzdrowiały.Myślał,że to się nigdy nie stanie.Dwie skłócone siostry,teraz radośnie biegały po sawannie.
-Tak,dziękuję za wpojenie do mojego małego móżdzku...tą wiedzę i za szamana,-pierwszy raz w życiu się uśmiechnął i zaczął odchodzić.Kifo gdzieś zniknął,a do lwic podeszły siostry.Dada zaczęła pierwsza:
-Jestem z was dumna i szczęśliwa,macie rację...
-..chorzy są coś warci,a wy macie jakiś dar...
-..tak szybko,go przekonałaś Hope,że szok
Przytuliły Hope i Adele,po czym odeszli.Biała lwica,spojrzała na czarną.
-No no...nie znałam cię od tej strony,robisz się z wiekiem,coraz lepsza
-Jakoś tego nie widzę,ale wiesz...to moja misja-nasza misja!
*
-Kifo,zostawiliśmy cię samego tylko na parę minut!-zaśmiała się Hope we złości,-a ty co,że sobą zrobiłeś!
-Oh Kifo,ty wariacie,-zaśmiała się Adele
-Nie wiem,o co wam chodzi,-zaczął podgwizdywać
Lwice podeszły do niego i....
-O TATUAŻ!!!-krzyknęły mu do ucha,aż stracił równowagę w łapach.W tedy,można było podziwiać,jego tatuaż w kształcie łapy.Przyjaciele wspólnie popadli w śmiech i poszli,ku zachodzącemu słońcu............a właściwie dżungli.
Po prostu Paolo Picasso XD

piątek, 10 lutego 2017

#9 Nowa para

I jak jeden mąż, rzucili się na siebie.Adele poddała się i odeszła od walczących.Natomiast Hope i Kifo, dalej że sobą walczyli.Żadne nie chciało ustąpić.Drapali się i gryźli.W końcu, oboje padli zdyszani na trawę.Uśmiechnęli się do siebie i spojrzeli na bez chmurne niebo.Od ostatniego czasu wiele się zmieniło.Nie chodzi o to, że przyjaciele pomogli już wielu chorym.Chodzi o to, że stali się nastolatkami.Czarna grzywa Kifo urosła.Natomiast nogi lwiczek wydłużyły się, a one same dostały lwiej figury.Adele była jednak mniejsza od swoich przyjaciół.Czarna i szary, patrzyli na siebie z coraz większym zainteresowaniem.Adele prubowała ich zesfatać, jednak każda próba kończyła się nie powodzeniem.W końcu się poddała.
Hope, wstała z ziemi, po czym się rozejrzała.Poczuła nagle ból głowy.
-Muszę się przejść
Nie czekając na reakcję przyjaciół, zaczęła biec w stronę przeciwną.Nie zatrzymała się, kiedy słyszała nawoływania przyjaciół, co więcej przyszpieszała.Zgrabnie mijała zwierzęta.Powsztrzymywała łzy.Nawet ona nie wiedziała, dlaczego się tak zachowuję.A wraz z kolejną łzą, zaczął padać deszcz.
W końcu zdyszana, zatrzymała się.Deszcz przyniusł błoto, dlatego było ślisko.Oczy miała czerwone od płaczu, traciła pomału siły.Coś czuła, że to ma związek z jej chorobą.Chciała już wracać.Nie dane jej to jednak było, gdyż się poślizgnęła.Prawie spadłaby do kanionu, udało jej się jednak złapć łapkami.Była jednak zbyt słaba by się podciągnąć.Zamknęła oczy i na całe gardło krzyknęła ,, pomocy!".
Moja przeróbka 
Wiele kamyczków spadło na jej głowę.Jej niebieskie oczy z przerażeniem, patrzyły jak kamień, dający jej ostatni ratunek, osuwa się z każdą minutą.Widziała przed oczami czarne plamki.Żałowała swojej decyzji o przejściu się, zwłaszcza że było coraz bardziej ślisko.Nie przestawała nawoływać pomocy.
Siły ją opuściły.Zaczęła spadać w dół.Zamknęła oczy, nie poczuła jednak że upada.Ktoś wciągnął ją na górę.Kiedy znalazła się w bezpiecznej odległości, spojrzała na swojego wybawcę.Uśmięchnęła się, widząc znajomą twarz.Bez namysłu przytuliła lwa.Kifo odwzajemnił uśmiech, szczęśliwy że jego przyjaciółce nic nie jest.Popatrzyli sobie w oczy.W ogóle się nie odzywali.Stali tam jak kołki.Czarna wykonała ruch, który zdziwił lwa, ale i uszczęśliwił.Ich usta połączyły się spólnym pocałunku.Dwa pająki, zaplotły nad nimi sieć, w kształcie serca.Ptaki zaczęły śpiewać, a ryby pluskać wodą.Lwica odsunęła się od niego.
-Hope,-powiedział lew, kiedy lwica odwróciła się do niego tyłem,-również cię kocham
Ponownie popatrzyła na niego.Przytuliła i ponownie pocałowała.Kifo liznął ją za uchem.Teraz, świat wydawał się lepszy i taki...kolorowy.
Biegali radośnie po łące,bawiąc się jak małe lwiątka.Poślizgnęli się i spadli z górki.Kifo wylądował na Hope.Bał się jak zareaguję.Ona jednak polizała go po policzku.Spojrzeli sobie w oczy.Wydawało im się,że w tle gra muzyka ,,Miłość rośnie wokół ich".
By me
***
-Gdzie wy tak długo byliście?-przy wejściu do jaskini,zatrzymała ich Adele.
-Byliśmy..a co pali się?-powiedziała Hope 
-Nie zmieniaj..a z resztą nie ważne.Pragnę wam powiedzieć,że mamy gości 
-Kogo niby?-zapytał Kifo
Właśnie w tedy z jaskini,wyszedł lew a za nim lwica.Widać było,że pomarańczowa jest w ciąży.Lew miał brązową grzywę i białe futro.
-Czy możemy prosić o gościnę na parę dni,że względu na stan mojej partnerki? 
-Ależ oczywiście 
-Zmieniając temat..jestem Adele,-powiedziała radośnie,-to Hope i Kifo,a wy?
-Jestem Canon,a to moja partnerka Lisa
-Poznać miło,-powiedziała pomarańczowa,ciepłym głosem
Kifo poprosił na słówko Adele.
-Hope jest moją partnerką,-pochwalił się
-To cudownie,-ucieszyła się 
Resztę dnia,spędzili na polowaniu.Uczta była nieziemska.Kifo cały czas żartował.Założył się z Canon'em,że zje trawę.Oczywiście mu się udało,ale konsekwencje tego poniosły jego łapy.Wieczorem,wszyscy poszli spać.Hope jednak nie mogła zmrużyć oka.Śniło jej się to wszystko,co się wydarzyło.Wygnanie,poznanie Kifo,Adele i pomaganie chorym.Obudziła się i postanowiła iść nad wodopój.Na miejscu,napiła się chłodnej wody,po czym chciała już wracać.Usłyszała jednak jęki,dochodzące z wysokich traw.Ciekawość dała górę i zajrzała tam od razu.Leżała tam Lisa,kurcząc się z bólu.
-Pomóż mi!!
Hope wiedziała,że o tej porze nie znajdzie medyka,a jaskinia którą zamieszkiwali była daleko..musiała działać szybko.Bez wahania,podeszła do lwicy.Pomagała jej w porodzie.Było to trudne dla obu lwic.Czarna wiedziała jednak,że za wszelką cenę musi pomóc pomarańczowej.Po męczącej godzinie,wydała na świat potomków.Były to dwa,białe lewki.Na widok maluchów,pomyślała o swoich braciach.Lwiaki miały po matce zielone oczy,po ojcu futro i grzywkę.Leżały w łapach Lisy,kiedy jeden zaczął się dusić.Przestraszona lwica,wyrzuciła go z łap.Hope podeszła do malucha.Słuchała bicia jego serca,polizała go i szybko pomogła się odkaszlnąć.Podejrzewała coś złego i się nie myliła.Znowu zaczął się dusić.Pomogła mu ponownie,chociaż nie było to takie łatwe.Podeszła z malcem do jego matki i włożyła go w jej łapy.
-Co się stało,czemu się dusił?!
-Przykro mi ale,jest chory na serce.Będzie się pewnie przez całe życie dusił,chceba w tedy zachować spokój i mu pomagać.
-Co? Chore lwiątko,mąż mi tego nie wybaczy!
-To nie koniec świata..spójż na niego,potrzebuje i matki i ojca,a nawet brata
-CO proponujesz?-popatrzyła na lwiątko
-Jak to co? Wychowajcie go
-Jak nawet nie mamy domu
Hope zamyśliła się chwilę
-Możecie z nami zostać w tej jaskini.Jest dość duża,a więcej członków w ,,stadzie" to lepsze zabezpieczenie
-Naprawdę? Dziękuję.Obiecuję,że będę go kochać..tak jak jego brata
-Nie mi to obiecaj,obiecaj jemu
Kiedy słońce weszło na najwyższy punkt,wróciły do domu.Wszyscy ich przytulili i zaczęli ekscytować się słodkimi lewkami.Ku zdziwieniu Lisy,Canon pokochał nawet chorego syna.Ucieszył się też,że mają nowy dom i z spokojem,słuchał wskazówek o opiece nad lwiątkami.Adele zaproponowała pomoc jako opiekunka.Za to Kifo i Hope się przytulili.Za parę dni,będą dorośli i może w tedy pomyślą o lwiątkach.Na razie wpatrywali się w siebie.Lisa podniosła się i przytuliła czarną.
-Chciałabym,żebyś nazwała jednego z moich synów
Hope po przekonaniu,że strony partnera,podeszła do lwiątek.Wiedziała którego nazwie.Był to ten chory lwiak,z którym czuła wielką więź.Zbliżyła się do niego i otarła o jego nosek.Spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się przyjaźnie,na co lewek zareagował piskiem radości.Rozbawiło to wszystkich.Jego brat już smacznie spał,a ten dalej patrzył na niebieskooką.Wzięła go w łapy.
By me
-Niech nazywa się..Mto,co oznacza rzekę
-Piękne imię,-zachwyciła się Lisa,-tego drugiego nazwiemy Bahari,co oznacza morze
 popatrzył na Hope i się uśmiechnął.Odwzajemniła gest,po czym patrzył jak lewek,zasypia w jej łapach.
-------------------------------------------------------------
Oto długo wyczekiwany rozdział.Mam nadzieję,że się podoba.Przepraszam jeśli są błędy,ale połowę pisałam na tablecie.Pozdrawiam was cieplutko i dziękuję za miłe komentarze,one bardzo motywują do dalszej pracy.
Ps:Co myślicie o nowym obrazku na samej górze bloga :D