sobota, 29 lipca 2017

#25 Niespodzianka

Siedem miesięcy później
Można powiedzieć,że wszystko zaczęło wracać do normy.Niewiele się działo,może nie licząc tego,że trzeba było pomagać większej ilości zwierząt.Hope i Kifo,musieli nawet wyruszyć w rejony dżungli,by pomuc chorym małpą,lub zamieszkującym tamte tereny surykatką,czy nawet papugą.Na Wolnej Ziemi,pojawiła się także pewna mała lwiczka:Suki*.Okazało się,że została porzucona przez matkę,przez jej złamaną od urodzenia nogę (podobnie jak u Kifo) .Więc oczywiście,Hope i Kifo,ruszyli w ślad za nią.Kiedy już ją znaleźli,przekonali,wytłumaczyli wszystko,a pod koniec dnia,matka przeprosiła córkę,po czym zostały przyjęte do stada.
Była też żrafa,której szyja nie była aż tak długa i inne żrafy się z niej śmiały,zebra,która przez chorobe była za wolna.Wszystkim pomogli i byli z tego dumni,oraz szczęśliwi.Podobnie ich córki,które także miały w tym swój udział.Po odejściu  Carlotty,zostały medyczkami.Pomagały więc wszystkim z wielką chęcią.
Maisha i Zawadi,kilka mięsięcy temu,akurat kiedy stały się młodymi dorosłymi,wzięły ślub z Jicho i Binn'em.

Hope była szczęśliwa,kiedy dwa mięsiące temu,jej córki oświadczyły,że spodziewają się dzieci.Modliła się do duchów,żeby przynieśli im zdrowe potomstwo.
***
Hope odpoczywała.Leżała na plecach,a słońce ogrzewało jej biały brzuch.Ptaki ćwierkały,antylopy skakały,Adele biegła w jej stronę,słonie...czekaj co? Hope natychmiast się podniosła,po czym odwróciła się w stronę,z której nadbiegała Adele.Kiedy biała się zatrzymała,Hope nastawiła uszu.
-Jakieś lwy..była ich trójka..proszę..o spotkanie,-wydaszała fioletowooka
-Dobrze,-powiedziała czarna,po czym zeskoczyła z kamienia,-a ty może odpocznij,-posłała przyjaciółce uśmiech,po czym zaczęła biec w stronę granicy.Po drodze,wyczuła znajomy zapach partnera,który po chwili,pojawił się obok niej.Wspólnie biegli w stronę granicy.Ich oddechy,ruszy..wszystko pracowało w zgodnym tempie.

Na granicy,czekali już na nich nowo przybyli.Były to dwa lwy i lwica.Lwy były niemal identyczne.Grzywy brązowe,futra szare,oczy czerwone i czarne nosy.Różnił ich tylko kształy nosów.Lwica natomiast,była interesująca.Jej futro,było pomarańczowe,obwódki oczu pomarańczowo-czerwone.Brzuch miała...jasno różowy! Kifo zdziwił się,natychmiast szepnął to do ucha Hope.Ta tylko kiwnęła głową,po czym przyspieszyła.Po chwili,oboje byli przy lwach.
-Jestem Hope,a to jest Kifo,macie jakiś problem?
-Oczywiście!-warknął jeden z lwów,-mój idiotyczny młodszy brat,chce poślubić chorą lwicę!!
-Spokojniej trochę co!?-odwarknął Kifo
-Jak mam być spokojny!? Zniszczy sobie życie!
-Ja ją kocham,a ona kocha mnie! Kocham Laanę**! A ty byś się...
-Spokojnie!-krzyknęła Hope,gdyż wyczuła że w lwica,bardzo posmutniała,na szczęście Upepo,przybiegł do nich,więc mogła to wykorzystać,-Laano,poszłabyś z moim przyjacielem,Upepo?
Lwica kiwnęła głową,po czym wraz z białym,oddalili się.Hope spojrzała ponownie na braci.
-Jak się nazywacie?
-Haelewi*^* jestem,a mój młodszy brat to..
-Nazywam się Sina*&*,proszę,wybijcie mojemu bratu z głowy te głupoty!
-Jakie głupoty! Sam jesteś głupi! Nie możesz ożenić się z chorą lwicą!!
-Mogę i to zrobię!!
-SPOKÓJ!!-warknął głośno Kifo,aż lwy się uspokoiły,Hope zmrużyła oczy,-chorzy,mój drogi nie są gorsi,tylko dlatego,że w paru kwestiach,są słabsi.
-Jeśli twój brat ją kocha! To nie każ mu jej zostawiać,bo miłość...miłość..-Hope nagle bardzo zabolała głowa,ale wiedziała,że nie może teraz przestać,-Miłość pomaga wyzdrowieć.

Haelewi,wzruszył ramionami
-Okey,bądź sobie z nią.Ale żebyś nie mówił,że nie mówiłem.Chodź,może nie będzie tak źle
-Dzięki brat,-lew od razu przytulił pomarańczową,która dopiero przyszła.Cała trójka,z powrotem się oddaliła.Hope i Kifo,też mieli taki zamiar,ale drogę zagrodził im lew.Był czarny,z szarą grzywą.Nos miał różowy.Uśmiechnął się do Kifo i Hope.
-O co chodzi?-spytał Kifo,nie wiedział kim jest,więc wysunął pazury,podobnie Hope.
-Jestem chory.Słyszałem,że pomagacie...
-Chcesz kogoś przekonać do tego,że..
-Nie! nie! Chciałbym..to znaczy...eh,szukam domu! Mogę tu zostać?
-A własnego nie masz?-spytał ciekawski Kifo
-Nigdy nie miałem,byłem wędrowcem,ale od kąt,choroba się nasiliła,muszę mieć dom,a tu..każdy może być sobą.
-Jak ci na imię?-spytali równocześnie
-Jestem Ndoto*#*
-Jestem Ho..
-Hope i Kifo,wiem..mówią o was legendy,-zaśmiał sie lekko,-to..mogę dołączyć do stada?
Szary i czarna,spojrzeli na siebie porozumiewawczo,po czym przytaknęli.Bo..czemu nie? Razem,zaczęli iść w stronę jaskini stada. Mogogliście,czterem lwą w ciągu jednego dnia? Nieźle..-pomyślała Hope,po czym stanęła jak wryta,przed wejściem do jaskini kłębiło się całe stado,wyczuła kłopoty.

Stado uśmiechnęło się na ich widok.
-Witaj Hope,ktoś na ciebie oczekuję w jaskini,-zaśmiała się Mia

Czarna spojrzała po przyjaciołach,po czym pewnie weszła do grody.Panował w niej mrok,lecz mimo tego,odnalazła w koncie cztery znajome sylwetki.Dwie lwice i dwóch lwów.Podeszła bliżej,by przyjrzeć się kuleczką w łapach córek.Maisha i Zawadi,uśmiechały się promiennie,spoglądając na swoje kociaki.Binn i Jicho,tylko je obserwowali.Pierwsza urodziła Maisha,później Zawadi.Czarna lwica,czule polizała swoje córki po głowach,po czym usiadła.Chwile później,do jaskini weszli Kifo,Upepo,Adele.Biała lwica,powtórzyła czynności ,które wcześniej wykonała jej przyjaciółka.Kifo po chwili,także polizał córki po głowach.
Cała siódemka-gdyż Upepo wyszedł,wpatrywała się w kuleczki.Maisha urodziła jedną córkę,natomiast Zawadi,syna i córkę.

Maisha spojrzała na Jicho
-Powinniśmy ją jakoś nazwać
-Mam już nawet imię,-uśmiechnął się zadowolony,-Imara**
-Ślicznie!-zachwyciła się Hope
-Masz rację mamo,idealnie do niej pasuję
Maisha spojrzała na córkę,która teraz ziewnęła.Polizała więc ją i mocniej przytuliła,by mogła zasnąć wtulona w jej futro.Miała taki sam kolor sierści co Jicho,po niej odziedziczyła,jedynie różowy nos,biały brzuszek,oraz obwódki oczu,oraz oczy.

Zawadi,także spojrzała na swoje pociechy.Jedna już smacznie spała.Była to dziewczynka.Jej brzuch,oraz łatki na oczach,były szare,sierść natomiast biała,oczy odziedziczyła po Binn'ie.Syn,patrzył na wszystkich szczęśliwy,zarazem także ciekawski.Ma oczach miał czarne łaty,tak jak Binn i Adele.Oczy także miał fioletowe,natomiast nos-tak jak siostra,różowy.
Spojrzała na syna Adele z uśmiechem
-My także powinniśmy ich nazwać
-Może syna Bahari*?
-Mi pasuję..a córkę,Nzuri?
-A może Riwaya***?-zaproponował Kifo
-Świetne imię,tato!
-Żyją od dzisiaj dopiero,a ja je kocham,jakby żyły od zawsze,-dodała Zawadi
-Tak to jest być mamą,córeczko,-uśmiechnęła się Hope,po czym polizała białą główkę Bahariego.

Całe stado,ucieszyło się z narodzin małych.Zadawało mnóstwo pytań,na które nowo upieczeni rodzice,udzierali odpowiedzi.
*******************************************
*miłość [japoński]
*Bahari-ocean
**Imara-silna
***Riwaya (czyt.Riwaja)-powieść
**klątwa
*^*Nie rozumie
*&* Nie jestem
*#*śnić

Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał.Moment,o narodzinach,jak i początku,był już dawno napisany,ale musiałam dodać jeszcze środek,więc dlatego tyle musieliście czekać.Co myślicie,o wnukach Hope i Kifo?
Rozdział dedykuję dzisiaj wszystkim,którzy systematycznie,komentują każdą moją notkę.Dziękuję :*
Pozdrawiam ^^
Ps:Ndoto,ma taki desing,jaki bym dała synowi Hope i Kifo! Taki

niedziela, 16 lipca 2017

#24 Odalony koszmar

"Nie każdy,ma łatwy początek"

Malaika,biegła przez dżunglę.Nie zważała,na uderzające ją o twarz liany,ani o rośliny,kżywdzące jej łapy.Nie mogła się zatrzymać,mogła tylko przyspieszać.jej oddech,nie był już wyrównany,pomału traciła siły.Na szczęście,udało jej się przejść przez dżunglę.Odwróciła się szybko,lecz po chwili,spowrotem spojrzała przed siebie i przyszpiesyła.Te lwy,dalej ją goniły.Czy oni,nigdy się nie męczą?-burknęła w myślach.

Z jednego była dumna,swojej silnej woli.Dzięki niej,nie zatrzymała się,a nawet podniosła,kiedy się przewróciła i strasznie ją łapa bolała.Biegła dalej,sycząc od czasu do czasu z bólu.
Przebiegła,już znaczną część swojej drogi.Zatrzymała się na chwile,po czym odwróciła.Nikt jej nie gonił.Pewnie odpuścili,-pomyślała,po czym położyła się zmęczona na ziemi.Nie daleko była kałuża,zapewne po wczorajszym deszczu,ba! Ulewie! Bez mrugnięcia okiem,podeszła w tym kierunku,po czym zaczęła wypijać z niej wodę.
Kiedy skączyła,z powrotem się położyła.Nawet nie zauważyła,kiedy zmożył ją sen.Spała,cicho pochrapując.Obudziła się dopiero wtedy,kiedy usłaszała kroki łap.Zaczęła nasłuchiwać,to były kroki..lwów! Od razu,stanęła na równe łapy,po czym wskoczyła w kszaki.Przyczupnęła.Miała zamiar tak pozostać,puki nie odejdą.
Kiedy byli bliżej,usłyszała więcej.Lew i lwica,rozmawiali o czymś zawzięcie,chodź wyglądało to raczej na kłutnię.
*
-Hatari,jesteś pewien,że będzie tutaj czekać?-burknęła Tabbu.Nie była specjalnie zadowolona,z podróży w dalekie nieznane miejsce,do tego takie..dziwaczne.Wszędzie tylko drzewa i krzewy,żadnej zwierzyny,czy nawet wodopoju.A tak strasznie,chciało jej się pić.Od wczoraj nic nie miała w pyszczku.No właśnie..wczoraj.Na szczęście,ani Hope,ani Kifo..nic nie podejrzewali.Nawet nie zwrócili uwagi,że jej wczoraj nie było.
-Miała być tu wczoraj!-burknęła ponownie biała
-Miała..ale właśnie dzisiaj przyszła,-wskazał łapą na krzaki,które zaczęły się ruszać.

Sylwetka złotej lwicy,wyskoczyła z nich z łumotem.Spojrzała na lwa i lwice,z dezaprobatą.
-No co tak się gapisz,siostruniu!?
-Nie mów tak do mnie,-warknęła brązowooka,-mamy innego ojca..na szczęście!
-Ojej,nie wstydź się rodziny,-warknęła Taabu,-lepiej powiedź,Kisasi,czy masz jakiś plan.Nie bez powodu,cię tu sprowadziliśmy!
-Taa..-przewróciła oczami,-zamiast warczeć,powinnaś pomyśleć,na kim chcecie ponieść te zemstę?
Hatari usiadł
-Przecież jasne,że na Hope i Kifo,za to..co przez nich straciliśmy!
*
Malaika,słuchając rozmowy dwójki-no teraz to już trójki lwów,nie wiedziała..jak powinna zareagować.Kiedy odeszli,cichymi krokami,ruszyła za białą lwicą.Uznała,że ona ma tu najwięcej do mówienia.Nie wiedziała,gdzie udał się brązowy i złota,ale wiedziała..że jeszcze ich pozna.
Biała bez zmęczenia,szła przed siebie.Dopiero na granicy,usiadła zmęczona.Po chwili,znowu się podniosła i zaczęła biec,do jaskini,na samym środku sawanny.Kasztanowa lwica,patrzyła w ślad za nią,jeszcze chwile,po czym nie pewnym krokiem,przekroczyła granice sawanny.
*
Przypomniało jej się na chwile,jak to będąc lwiątkiem,także musiała przekroczyć granicę.Odchodziło wtedy z rodziną,z ich ukochanej ziemi.Podczas długiej wędrówki,wiele ich spotkało.Nie koniecznie dobrego.Jej ojciec zmarł,broniąc rodziny.Brat umarł ze zmęczenia.Nie było wcale kolorowo.Na szczęście,podróż się zakończyła.Na nowej ziemi,stworzyli kochającą się rodzinę.Mimo iż została tylko ona i jej mama.Było pięknie,do czasu aż stała się nastolatką.To właśnie wtedy,matka odeszła z tej ziemi.Nawet nie wiedziała,dlaczego.Myślała,nawet kiedyś,żeby zrobić to samo,ale wtedy pojawił się on...jej chłopak.Na początku było OK.Kiedy jednak dorośli,stał się dla niej agrsywny.Chciał nawet ją zabić,ale jak widać..udało jej się uciec.Mimo,iż uciekanie przed jego kolegami z dalekiej ziemi,było męczące,udało się.

Kiedy stanęła przed wodopojem,od razu rzuciła się na wodę.Zaczęła ją pić,kiedy usłyszała szelest.Od razu,odskoczyła i przybrała pozycję gotową do walki.Nie walczyła dobrze,ale dla życia,mogłaby zrobić wiele.
W krótce po tym,mierzyła się wzrokiem,z jakąś białą lwicą.To pewnie,ta biała za którą szłam-pomyślała,po czym natychmiast,rzuciła się na lwicę.Biała,nie pozostała jej dłużna,z łatwością,rzuciła ją z siebie,po czym przybiła do ziemi.
-Kim jesteś?-spytała twardo
-Kimś,kto nie da się zabić!-syknęła,po czym zwaliła z siebie białą.Zaczęła uciekać.Ta chwile w szoku,po chwili rzuciła się za nią.Była szczęśliwa,kiedy w końcu,ją dogoniła.Lwica na prawdę,szybko biegła.Biała przycisnęła kasztanową do ziemi i coś krzyknęła.Ta jednak,nie wiele z tego usłyszała,bo po chwili,straciła przytomność..
***
Binn i Jicho,byli do siebie podobni w kilku rzeczach.Jedną z nich,była ich miłość do walki.Właśnie teraz,dla zabawy gryźli się,drapali,jak i skakali na siebie.Ich to cieszyło,natomiast lwice,siedzące na pobliskich skałkach,wręcz przeciwnie.
-Chłopcy,od tego nie zmądrzejecie,-burknęła Maisha,a leżąca obok jej siostra,zaśmiała się.
-Może panie,chcą się przyłączyć? W także potrzebujecie inteligencji,-odparł Jicho i przygotował się do kolejnej walki.
Córki Hope,przytaknęły
-To co siostra,pokażemy im?
-No jasne!
Obie,ruszyły w ich stronę.Walka zaczęła się od nowa,tym razem we czwórkę.Walczyli długo,po chwili jednak,Zawadi,jak i Jicho,padli na ziemię.Maisha zaśmiała się szyderczo.
-Oj Jicho,mówiłam,że to ja w tym związku zjadam słonia!,-zaśmiała się
-A ty antylope,amigos!-zaśmiał się także syn Adele
-Ty się lepiej nie śmiej Binnuś,-odparła Zawadi,unosząc jedną brew do góry
-Tak kochanie!
-I kto tu zjada antylopę!-krzyknął Jicho
-Dalej ty,-sprostowała Maisha
Przyjaciele,udali się do jaskini stada
***
Hope i Kifo,wpatrywali się w dal.Słońce,pomału zachodziło,tym samym przybierając pomarańczowy kolor nieba.
Po chwili,koło nich pojawił się Upepo.
-Idziesz na pół-wieczorny patrol Kifo?
-No jasne...to znaczy..mogę księżniczko?-zwrócił się do Hope.Czarna kiwnęła tylko głową.Lwy,oddaliły się,więc została sama.Dalej jednak wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w dal.
Kiedy wyczuła znajomy zapach za sobą,odwróciła głowę.Za nią stała Tabbu.Biała widać,zdziwiła się,że na nią spojrzała,bo się zmieszała.
-O co chodzi?-spytała miło Hope
-No więc..chciałam się spytać,czy mogę zapolować dzisiaj dla stada?
Czarna zamyśliła się nachwile,po chwili,kiwnęła jednak głową.Biała z uśmiechem,oddaliła się.Czuć było od niej ekscytację jak i niepokój,co zdziwiło czarną lwicę.
Po chwili,poczuła kolejny znajomy zapach.Tym razem,nim zdążyła spytać "O co chodzi?",lwica ją wyprzedziła.
-Spotkałam jakąś lwicę.Rzuciła się na mnie,wyrwałam się i zrobiłam to samo,ona jednak uciekła,goniłam więc ją i kiedy ją już złapałam..ona zemdlała!-mówiła zdyszana Adele,-zabrałam  ją do Carlotty
-Dobrze zrobiłaś,-powiedziała Hope,-obudziła się już?
-Nie wiem..pobiegłam od razu po ciebie,-sprostowała fioletowooka
*
Hope i Adele,weszli do środka jaskini,w której Carlotta,zajmowała się chorymi.Była pusta,nawet samej lwicy w niej nie było.Tak przynajmniej myślały.Po chwili nawoływań,z cienia wyszła owa lwica.
Podeszła do przyjaciółek.
-Jest na samym końcu jaskini.Jest chora na serce,nie powinna zbytnio się przemęczać,poza tym ma problem z łapą,chyba od urodzenia,-mówiła lwica,-obudziła się i co dziwne,chce się widziec z ,cytuję "Jeśli na tej ziemi,mieszkają niejacy Hope i Kifo,muszę się z nimi zobaczyć,to ważne!"
Hope nie trzeba było dwa razy powtarzać,podobnie jej przyjaciółce.Od razu,ruszyły w stronę lwicy.Kiedy znalazły się przy niej samej,zdziwiły się trochę.Nie była wystraszona,jak to zwykle w takich sytuacjach bywało,siedziała prosto,wpatrując się w nie.Miała kasztanową sierść,niebieskie oczy,oraz gdzieniegdzie białe miejsca.Uśmiechnęła się do przybyłych łagodnie.
-Wybacz,że cię zaatakowałam,to było z czystej obrony.Ty jesteś "Kifo" tak?-zwróciła się do Adele
-Nie jestem Kifo,tylko Adele.Ale dziękuję za przeprosiny,rozumiem,-powiedziała z uśmiechem,po czym wskazała łapą na czarną lwicę,-to jest Hope! Kifo jest na patrolu,ale jak wróci,powiem mu,żeby do was dołączył.Hope ci pomoże,zapewniam,-mówiąc to,odeszła.Musiała w końcu czekać na szarego lwa.

Kasztanowa lwica,na przedniej łapie,miała bandarz,a jej brzuch,był posmarowany jakąś maścią.Domyśliła się,dlaczego.
-Jak już pewnie wiesz,jestem Hope.Pomagam chorym,tobie także postaram się pomóc..
-Mi nie trzeba pomagać,-westchnęła,-od lat,daję sobie z tym radę tak,jakby tego nie było..
-Ale jest,niezniknie,więc..-czarna nie dokończyła,gdyż przerawała jej kasztanowa:
-Na prawdę,rozumiem.Posłuchaj,grozi ci,jak i Kifo niebezpieczeństwo
Malaika,opowiedziała Hope,całą historię,opowiadając też własną historię.Czarna wysłuchawszy wszystkiego,miała mieszane uczucia.Po raz pierwszy,znalazła się w takiej sytuacji i po raz pierwszy,spotkała się z tym,że ci którym mogłaś ufać,nie są do tego zdolni.
Westchnęła
-A jak,ty się zwiesz?
-Jestem Malaika
-Anioł,-powiedziała z uśmiechem,-może chcesz,dołączyć do stada?
-Byłoby,to bardzo miłe,-uśmiechnęła się,-ale nie zmuszam cię,żebyś..
-Nikt mnie nie zmusza..to płynie z serca,-uśmiechnęła się
-W takim razie,dziękuję i..z wielką ochotą!
Hope kiwnęła głową,po czym wyszła z jaskini.Udała się szybkim  krokiem do jaskini stada.Znaczy,miała zamiar,lecz przerwał jej goniący ją Kifo.Zatrzymała się więc.
-I co?
-Powiem ci później..teraz,musimy uratować Wolną Ziemie,-powiedziała i ponownie zaczęła biec.Pierwszą myślą Kifo,był pożar,dobrze,że nie miał racji,czy może źle?

Kiedy znaleźli się w jaskini,całe stado już w niej było.Na środku były dwie duże zebry,a Taabu stała obok nich.
-Nareście jesteście..upolowałam kolecję,-powiedziała Taabu,po czym dodała,-Smacznego wszystkim!
-Stop!-krzyknęła Hope,na co wszyscy zebrani,spojrzeli na nią.Nie przejęła się tym i podeszła do zebr.Obwąchała je,po czym kichnęła.Nie pachniały dobrze.
-Są zatrute,-warknęła,-Upepo,Canon..zabieście je daleko
Lwy kiwnęły niepewnie głowami,po czym zabrali zwierzynę.Stado,dalej się w nią wpatrywała.Teraz,ponownie wyczuła w Taabu,strach.
-Taabu..wiem o wszystkim,no prawie..chce wiedzieć jeszcze,na kim chciałam tą zemste zastosować,-powiedziała,lecz widząc wzrok lwicy,dodała,-lepiej nie kłam,potrafie wyczuć kłamstwa!
Biała westchnęła z irytacją,po czym warknęła
-Zemsty na tobie i Kifo! Zacznijmy od tego,że kiedy zostałam wygnana,brat poszedł za mną,twój brat,nic mi nie powiedział,żeby cię szukać.Znalazłam cię i jego sama! Sama z rodzeństwem,wszystko uknułam! chciałabym,żebyście zginęli! Ale widać..nie udało się to!-syknęła z jadem,-moja mama,tata,brat i ja,należeliśmy do stada Majo! Niestety,wy się zjawiliście.Musiałam z rodziną odejść z jego "stada",gdy byłam mała,gdyż czerpał nami głód.NA Pustynnej Ziemi,nie było lepiej! Tata zmarł w podróży,mama poznała nowego partnera i urodziła siię moja siostra.Jak się domyślacie,byłam chora,ale mama to ukrywała.Wydało się,kiedy byłam starsza,zostałam wygnana,a brat poszedł za mną.Gdyby nie wy..nie przeszłabym przez to wszystko!!
-Tylko dlatego,zabiłaś pół sawanny!-wrzasnęła Adele
-Tak!
Na tym się skończyło,lwica uciekła,nie było możliwości,by wróciła.Całe stado,było w szoku.Hope miała dość rozmów,więc wyszła,by ochłonąć.Akurat na dworze zapanowała noc.Położyła się,poobserwowała gwiazdy,po czym zasnęła.
***
Taabu z rodzeństwem,odeszli daleko.Było wiadome,że nie wrócą.Następnego dnia,po tym wszystkim,Malaika,przyszła do jaskini stada.Wszyscy od razu,ją polubili.Ona także,zaklimatyzowała się w stadzie.Można powiedzieć,że wraz z oddejściem koszmaru,życie wracało do normy,ale czy spokój na pewno zapanował?
_____________________________________________
Hej! Swoją drogą,przepraszam za błędy,ale pisałam rozdział z bólem głowy.Mam nadzieję,że rozdział się spodobał :)
1.Czy spokój,zapanuję rzeczywiście?
2.Co myślicie o Malaice?
3.Taabu,czy faktycznie dobrze postępowała?
Pozdrawiam c:

poniedziałek, 10 lipca 2017

#23 Tchnienie miłości

Deszcz..wszędzie deszcz.Cała sawanna,została zalana.Pewnie każdy,chciałby teraz przebywać w przytulnej jaskini,takiej jaką miały lwy z Wolnej Ziemi.
Całe stado,leżało albo w kontach,albo na środku,pałasując świeżo upolowaną antylopę.Na końcu jaskini,na płaskiej skale,leżała czwórka przyjaciół.Leżeli,przytuleni do siebie-tym samym wzajemnie się ogrzewając.Trzeba przyznać,że wraz z deszczem,na dworze zapanował chłód.
Hope spojrzała na wyjście z jaskini.Zaczęła nasłuchiwać..Słyszała jak krople czystej wody,spadają kolejno na ziemię z cichym pluskiem.Uśmiechnęła się słabo.Zapowiadało się na niezłą ulewę! 
Odwróciła głowę w stronę męża.Kifo z entuzjazmem,rozmawiał z Upepo.Adele siedziała cicho,lecz jak zobaczyła,że czarna odwróciła głowę,uśmiechnęła się szeroko,po czym zwróciła się do przyjaciółki szeptem.
-Na dworze chłód i ziąb,deszczyk kapie..a lwy i tak znajdą sobie zajęcie,-powiedziała że śmiechem
-Poetka się znalazła,-prychnęła Hope,po czym także się zaśmiała,-jest w tym trochę racji
Lwice także z entuzjazmem,zaczęły rozmowę.Właściwie to wspominały.Głównie to,jak się poznały,jak spotkały męża białej,jak urodziły im się lwiątka i jak pomagały.Zdarzyło się jednak,że wspomniały coś o swoim dzieciństwie.Dla obu,był to temat..którego wolały unikać.Wiele się od tego czasu zmieniło,Adele uważała,że nie warto wracać do starych wspomnień,natomiast Hope,nie myślała tak jak ona.Jej dzieciństwo było wspaniałe,do czasu.. Później było pod górkę,a ona wciąż uważała,że z niej jeszcze nie zeszła.
Położyła głowę na łapach,po czym szybko zasnęła.
***
Taabu szła w stronę granicy.Nie minęło pięć minut,kiedy znalazła się na miejscu.Rozejrzała się wokół,dla pewności że nikt jej nie widzi,po czym postawiła łapę,na następnie całe ciało,na kolejnej ziemi.Ruszyła biegiem.Przeszkadzał jej tylko deszcz,który padał na jej futro,doprowadzając do tego,że dotarła do celu swojej podróży cała mokra.Do tego wpadał jej do oczu,co także nie ułatwiało zadania.Kiedy jednak,znalazła się na miejscu,weszła do pokaźnej jaskini,mogąc w spokoju otrzepać futro.

W jaskini panował mrok i głucha,nieskazitelna niczym cisza,przerywana jedynie,przez spadające krople deszczu,lub kroki lwicy.Na samym środku,leżało posłanie z liści,na którym się położyła.Zamknęła oczy.Co szkodzi,przespać się kilka minut? Zasnęła.

Obudziły ją dopiero kroki.Nie zamierzała jednak,otwierać oczu,gdyż wiedziała kto to.Uśmiechnęła się lekko.Lew,o czarnej grzywie i ciemnobrązowych oczach,jak i futrze,położył się obok niej.

-Jak miło cię widzieć,Taabu! Dawno cię tu nie widziałem.Co cię tu sprowadza?-spytał z szyderczym uśmiechem.
Lwica spojrzała na niego
-Jakbyś nie wiedział,to także tu mieszkam,braciszku! Mam prawo tu przebywać!
-No w sumie rację..-burknął,-jak tam ci idzie? Ci chorzy uwierzyli?
-Nie mów o nich tak,bo to tak..jakbyś i mnie tak nazywał,-warknęła tak,że aż lew wstał,-jasne,że uwierzyli durniu! Nie długo,osiągniemy nas cel! 
-No widzisz,aż nawet powinniśmy podziękować Królowi Jasiriemu,za wygnanie,-rzucił sarkastycznie,po czym z powrotem się położył.
Spojrzał na wyjście
-Kisasi*,zaraz powinna tu być..
-Dobrze Hatari**,-powiedziała cicho,po czym ponownie zapadła w sen.
***
Binn,wpatrywał się w pochmurne niebo,z którego spadały krople deszczu.Westchnął ciężko.Dzień przecież zapowiadał się słonecznie,nawet słońce grzało bardzo gorąco i było duszno.Całe stado przecież,leżało z rana nad wodopojem.A teraz co? Wszędzie deszcz! Odwrócił się gwałtownie,po czym walnął w mały kamień,że ten potoczył się w sam kont,tym samym budząc szarą lwice.Otóż,nie zdążyli wrócić na czas do jaskini stada,wraz z pozostałą dwójką.Binn,Zawadi,Maisha,Jicho,utknęli w tej jaskini,aż się skończy deszcz-a na to,tak wcześnie się nie zapowiadało.

Zawadi,wstała i podeszła do syna Adele.Otarła się o jego bok.Otóż,od kilku dni byli razem.Pamiętała,jak zabrał ją nad wodopój i wyznał jej miłość.Wciąż pamiętała,te ciepłe "Kocham cię".
Przytuliła więc Binn'a,jeszcze mocniej,po czym wyszeptała mu do ucha takie same słowa.Sprawiło to,że się uśmiechnął.Polizał partnerkę,czule po głowie.
-Przejdziemy się?
-W deszcz? Ty ryzykancie,-zaśmiała się szara,po czym wybiegła z jaskini.Za nią ruszył biały.Oboje,niczym zgrany duet,ruszyli w te samą stronę.W stronę wodopoju,który już całkiem,był pokryty wodą.Nie ruszyli jednak tak zwyczajnie,jakby to był spacer.Zaczęli się dla zabawy ścigań,jakby byli małymi,rządnymi przygód lwiątkami,ciekawie patrzącymi na otaczający ich świat.

Kiedy dotarli na miejsce,położyli się pod drzewem,obserwując krople deszczu.Leżeli w milczeniu,przytuleni do siebie.Nagle,córka Kifo,dostrzegła coś na horyzoncie.Była to sylwetka lwicy.Dźgnęła partnera,który także spojrzał w tamto miejsce.Oboje,ruszyli w tym kierunku.Binn na przodzie,żeby w razie czego ochronić Zawadi.Natomiast ona,biegła,za potrzebą pomocy.Kiedy więc,stanęli przed lwicą,to ona pierwsza przemówiła.
-Witaj,jestem Zawadi,a to Binn,mój partner
-...
-Jak ci na imię?-spytał syn Adele
-...
-Ehem!-chrząknął Binn
-Nie potrzebujesz może pomocy?-spytała miło Zawadi,a lwica spojrzała na nich,mówiła dalej..-jestem córką Hope i Kifo i..
-Córką Hope i Kifo?-przemówiła,na co Binn przewrócił oczami.Zawadi tylko kiwnęła głową,-To dobrze się składa,bo mam problem
-Zaprowadzę cię do moich rodziców,-spojrzała na deszcz,ogółem jej futro było całe mokre,-najlepiej,jak najszybciej..
***
Kiedy Maisha się obudziła,jej siostry,jak i przyjaciela już nie było.Wstała i podeszła bliżej wyjścia.Jeszcze mocniej się rozpadało,niż jak tu przyszliśmy-pomyślała,po czym spojrzała na śpiącego Jicho,-jeszcze z nim,musiałam tu zostać..-dodała w myślach

Jicho dołączył do stada dwa tygodnie temu.Przez ten czas,zaklimatyzował się z otoczeniem,jak i zdobył sympatie wszystkich,a zwłaszcza Hope. Nie raz już stoczył pojedynek dla zabawy z Binn'em,lub przyjemną rozmowę z młodymi lwicami ze stada.Był z niego niezły podrywacz,co trzeba było przyznać.
Tylko Kifo i Maisha,mieli coś do niego.Kifo od samego początku co prawda,natomiast Maisha od..właściwie,nie wiedziała kiedy.Nawet nie wiedziała dlaczego,ma go dość.Po prostu tak było,chodź musiała przyznać,że przy nim,serce biło jej szybciej.

Westchnęła.po czym podeszła do niego.Dotknęła go lekko łapą.Lew po chwili,otworzył swoje niebieskie oczy i spojrzał na nią zaciekawiony,po chwili wstał.
-Co jest?
-Nie widzisz?! Deszcze leje,Zawadi i Binn,gdzieś poszli,a ty tu jakby nigdy nic pytasz "co jest?"-warknęła. Naprawdę Maisha? Musiałaś!-warknęła na siebie w myśłach,po czym przepraszająco spojrzała na lwa.
-Nie no spoko,-odwarknął,-ale chyba nie musimy panikować,co nie?!
-Ja nie panikuję!
-CO ty!? Tylko się drzesz bez powodu!
-Sam się teraz DRZESZ!!

-Dobra,gdzie teraz?-spytał mokry Jicho.
Przez kilka minut,chodzili z Maishą po sawannie,szukając ich przyjaciół.Właściwie,nie wiadomo dlaczego.Chodź,chodzenie po mokrej sawannie,było lepsze niż siedzenie w ciasnej jaskini.
     Maisha zwolniła tempa i spojrzała na niego
-Może.. Najlepiej to.. Eh! Może wrócimy? 
-Dobry pomysł,-burknął,po czym skierował się z powrotem w stronę jaskini.Córka Hope,poszła w ślad za nim.

W jaskini było ciemno,podobnie jak na dworze,gdzie zapadła już całkowicie noc.Maisha i Jicho,leżeli w koncie.Milczeli i milczeli.W końcu,ciszę przerwał Jicho.
-Powiedź,czemu mnie aż tak nie lubisz
-Lubię,-powiedziała po chwili,-po prostu..mnie irytujesz
-Ciekawe czym,-burknął
-Na przykład tym,-spojrzała na niego
I znów milczeli
-Powiedzieć ci sekret?
-Wal,-odparł Jicho
-Zakochałam się w tobie,-zaśmiała się,-sama nie wiem,czemu!
Wstała i odeszła trochę dalej.Lew po chwili,dołączył do niej.
-Ja w sumie też nie wiem,ale także cię pokochałem
Spojrzała na niego
Czy to naprawdę się dzieję?! Czy to nie sen?-pomyślała,po czym go przytuliła.Odwzajemnił jej gest.I tulili się tak,dopóki wraz z rankiem,nie nastąpił deszcz.Wrócili w tedy,do jaskini stada..
By me
***
W koncie leżała lwica,płakała.Hope i Adele,pocieszały ją.Maisha na ten widok,podeszła do siostry.
-Co tu się stało?
-Znalazłam z Binn'em tą lwice.Okazało się,że jest chora na  serce.Jej ukochany,z którym była przez dłuuugi czas,zerwał z nią,kiedy się tylko dowiedział.Zastanawiam się nawet,czy chodziło o chorobę.Ja myślę,że o kłamstwo..Gdyby Binn mnie oszukał,także bym z nim zerwała.
-Ja z Jicho też..
Zawadi spojrzała na nią
-Jesteś z nim!?-spytała,a ciemna kiwnęła głową,-gratuluję siostro! 
-Dzięki,-przytuliły się,-a wracając.Kłamstwo ma krótkie nogi,nie warto nim żyć..
-Racja,-odparła,-teraz mama i ciocia ją pocieszają,bo już jeden atak miała.Tata i wujek,szukali tego lwa,lecz jeszcze go nie znaleźli..
Kiedy powiedziała te słowa,Kifo,Upepo i jakiś lew,weszli do jaskini.Lwica,której na imię było Uzuri,podbiegła do obcego lwa.Chciała go przytulić lecz się odsunął.

-To przez chorobę,tak?!
-Nie! To przez to,że mnie okłamywałaś! Przecież bym cię nie zostawił! Ale widać,wolałaś mnie oszukiwać! 
-To nie tak! 
-A jak?!
-Trochę ciszej,-do lwów podeszła Hope,-chodźcie za mną..
Poszli.

W jaskini,zostało stado.Adele i Upepo,poprosili na bok Binn'a.Kifo położył się niedaleko i obserwował,wyjście z jaskini.Patrzył także,na rozmawiające córki i śpiącego Jicho.Na jego widok,cicho burknął.
         Po chwili,zasnął.
***
-Wybacz jej to kłamstwo,-mówiła Hope,-przecież ją kochasz
-Kocham,ale nienawidzę kłamstwa! Napenda, lakini mimi chuki uongo!***
-Bałam się,-wyznała Uzuri,-Upendo,proszę,wybacz mi..
-Wybacz jej.To się na pewno nie powtórzy,-zapewniła czarna
-No nie wiem..
-Życie z chorą,nie jest złe.Skoro przez ten czas,dawaliście sobie radę,kochaliście się i teraz,dacie sobie radę.Daj jej szansę,-powiedziała.
Już nic więcej,nie musiała mówić.Lew przytulił lwicę i razem odeszli,szepnął jej na ucho "I kusamehe****"

Czarna lwica,uśmiechnęła się ciepło,po czym wróciła do jaskini.Wszyscy spali.Podeszła więc do męża,przytulając się do jego futra i grzywy.Spojrzała jeszcze na córki,które naszczęście grzecznie spały.Mogła z czystym sercem,pójść spać,wiedząc,że wszyscy są bezpieczni,a kolejna chora osoba,dostała pomoc.
Zasnęła.

Nie wiedziała,jak Taabu wraca do jaskini.Położyła się i mimo poranka,tak jak całe stado,zapadła w sen.

Deszcz,przestał padać. Słońce,wszędzie zagościło,w najmniejszym koncie sawanny.Jego promyki,wpadły do jaskini,oświetlając uśmiechnięte twarze zarówno Hope,jak i Kifo.
------------------------------------------------------------------------
*zemsta
**niebezpieczeństwo
*** kocham,ale nienawidzę kłamstwa!
**** wybaczam

Mam nadzieję,że rozdział się spodobał.Powiem,że jestem z niego  zadowolona.Wiem,że trochę lamentowałam xd,ale..sami oceńcie z resztą,czy wam się ten styl podobał.
Pozdrawiam c:
Ps:Rozdział jest przetłumaczony na język angielski {nie wiem czemu,tak zrobiłam xd) w zakładce "Tłumaczenia" 

środa, 5 lipca 2017

#22 Przybysz z Lwiej Ziemi

Hope i Kifo,przebiegli przez sawanne,najszybciej jak mogli.Zatrzymali się zdyszani przed wodopojem.Szary lew,przebiegł po zgromadzonych zwierzętach wzrokiem.Słonie miały zielone twarze,a te które nie leżały,ledwo mogły utrzymać się na nogach.Antylopy i Zebry,nie miały siły uciekać,przed drapieżnikami,stojącymi naprzeciw nich.Krokodyle,nosorożce,hipopotamy,bawoły,wydawali z siebie niespokojne odgłosy.Ptaki opadały na ziemię,tak jak ich krewni.Nie miały siły wznieść się w powietrze.Ogółem..wszystko wyglądało słabo.

Medyczka tych ziem,przebiegła łapą po wodzie wodopoju i że smutkiem,spojrzała na zebranych.Adele uniosła brwi i skierowała się do Hope:
-Czyli jest gorzej niż myślałam..Carlotta,jest przerażająco smutna
Czarna zamyśliła się na chwilę
-Co się tutaj wydarzyło?-spytała sama siebie,lecz uzyskała odpowiedź,od jednej antylopy
-Wypiliśmy tylko wodę,nic więcej,-jęknęła
Carlotta spojrzała ponownie na wodę.
-Zatrutą wodę,-jej słowa wywołały przerażenie,-spokojnie,wyleczę was...mam nadzieję,-dodała niesłyszalnie.Lecz Hope-która miała akurat dobry słuch-zdołała usłyszeć jej słowa.Podeszła więc do niej i ułożyła łapę na jej barku.
-Wszystko się ułoży,-szepnęła,a ta tylko uśmiechnęła się lekko,Hope to odwzajemniła,po czym dodała głośniej,-Maisha i Zawadi,z przyjemnością ci pomogą!
Córki lwicy przytaknęły,a ich biały przyjaciel,mruknął z niezadowoleniem
-Ja także,jeśli można

Kifo stanął na wysokim głazie i ujął wzrokiem wszystkie zwierzęta.Na szczęście,ofiar nie było dużo.Ale nie było ich też mało.Większość z nich,leżała martwa na ziemi.Skrzywił się na ten widok i zeskoczył z głazu.Na nieszczęście,zapomniał stanąć na dobrej łapie i stanął na tej chorej.Syknął cicho i natychmiast,wrócił do pozycji dziennej.
Podszedł do Hope
-Jest trochę ofiar śmiertelnych,-powiedział,-mam nadzieję,że zdążą z tym lekiem
-Oby,ale wiesz ziół z rośliny Healing kupanda* jest do połowy tych zwierząt
-Nie znasz Carlotty,zrobi cuda na pewno,-powiedział,po czym go zmroziło,-ale..nie piłaś tej wody,tak?
-Nie..no może tylko rano,ale wtedy była..normalna!
-Mhm..-zamyślił się i ponownie rozejrzał,-coś mi się zdaję..że to nie był przypadek.Ktoś specjalnie ją skaził.

Cały dzień,minął wszystkim w wielkim strachu.Słońce grzało strasznie gorąco,przez co jeszcze trudniej,było nie skusić się na wodę.Trójka przyjaciół (Hope,Kifo i Adele) uparcie siedziała przy wodopoju,mierząc wszystkich wzrokiem.
Następny dzień,był już lepszy.Słońce mniej grzało,co więcej spadł deszcz.Pomógł on wszystkim spragnionym.Carlotta,wraz że swoimi pomocnikami,pomału "odkażała" wodę.Hope kiedy na to patrzyła,nie mogła przestać myśleć o słowach partnera.Czy na tej ziemi,mogło czaić się zło? Wiele już zła widziała,ale nigdy na Wolnej Ziemi.Na chwile zamarła,lecz po chwili,znów musiała wkroczyć do akcji.Nie bała się,iść na drugi koniec sawanny,tylko po zwykłą wodę,którą przyniosła w skorupie żółwia.Była uparta,jeśli chodzi o pomoc.
W końcu jednak,jej trud nie poszedł na marne.Udało się,woda znów była czysta.Lwy odetchnęły z ulgą i szybkim krokiem,udały się w miejsce swojego domu.Hope od razu położyła się,a u jej boku Kifo.Oboje szybko zasnęli,co innego ich córki.Zawadi zbyt pochłonięta rozmową z synem Adele,nie zauważyła,że jej siostra wymyka się z jaskini.

Maisha wskoczyła na czubek jaskini.Usiada i spojrzała w dal.Chłodny wietrzyk,powiewał w jej kierunku,delikatnie muskając jej pyszczek.Krople deszczu,opadały na jej ciemne futro.Zmrużyła oczy i wsłuchała się w dźwięki,dobiegające że wszystkich stron.Ćwiergot rozradowanych ptaków,tupot kopyt antylop,biegających po zielono-żółtej sawannie.Słyszała pasące się zebry,biegające góralki.Ogółem wszystko,nawet zabawę małych lwiątek.
Kiedy otworzyła jednak oczy,wszystko jakby umilkło,czekając,aż znowu je zmruży.Miała już to zrobić,kiedy dostrzegła jakiś punkt w oddali.Wyostrzyła wzrok.Nie było to drzewo,ani żadna zebra..Kształt przybliżał się coraz bardziej,aż w końcu przystanął,niedaleko wodopoju.Napił się wody.Córka Hope,skorzystała z tej okazji i migiem pobiegła w jego kierunku.Może nie powinna,tak od razu do niego podbiegać,ale ciekawość wzięła górę.

Przyspieszyła.Kształt uformował się w lwa.Wystawiła pazury-na wszelki wypadek i wskoczyła na niego,powalając go na ziemię.Ten wpatrywał się w nią swoimi niebieskimi oczami,w osłupieniu.
Była to jednak minuta,po czym lew także wysunął pazury i rzucił z siebie lwice.Oboje stanęli w pozycji,gotowej do walki.Maisha głośno warknęła,nie znała wprawdzie jego zamiarów.Gdyby przybył tu o pomoc,zaczekał by na granicy-tak jak wszyscy.
Zmierzyła go wzrokiem,od góry do dołu.Był w jej wieku,no może jakiś dzień czy dwa starszy.Miał brązową grzywę,pomarańczowo-złote futro ciemnego odcienia i piękne niebieskie oczy.Na chwile,utonęła w nich.Nawet,schowała pazury.Patrząc tak w nie,widziała tyle..sama nie wiedziała czego.Po prostu,czuła się jak nigdy.
Z zamyśleń,wyrwał ją bieg stada.Przed nią w mgnieniu oka,stanął Kifo,prostując się by pokazać potężną budowę.Pozostali,stanęli za nim,bacznie mierząc wzrokiem nowego.

Starszy nastolatek,o dziwo stał prosto i przyglądał się zaistniałej sytuacji z wymuszonym uśmiechem.Milczenie w końcu przerwała Adele.Biała stanęła przed przyjacielem i zwróciła się do obcego lwa.
-Kim jesteś? Jak ci na imię? Potrzebujesz może pomocy?-zadała pytania
-He,miło poznać..że tak powiem,-mruknął,-Jestem Jicho,przybywam z daleka.Potrzebuję,schronienia na parę dni.
-Czy raczysz nam powiedzieć, dlaczego?-spytał z nutką złości Kifo
-Podróżuję.Potrzebuję odpocząć,a słyszałem...że tutaj każdy otrzyma pomoc,-powiedział,lecz gdy zobaczył wzrok czarnej lwicy,dodał,-nie jestem na nic chory,spokojnie,nie zabawię długo.
Szary i czarna,spojrzeli na siebie porozumiewawczo.Chodź widać było,że ich myśli były różne.Hope jednak,wiedziała lepiej, co trzeba zrobić.Miała intuicję.
-Możesz u nas zostać,na jak długo to będzie konieczne,Jicho
Uśmiechnęła się do lwa,co ten odwzajemnił.Po chwili,Hope wraz ze stadem,wrócili w stronę jaskini.Jicho wlekł się na tyle,co przykuło uwagę Maishy.Odwróciła się do niego.
-Z kąt pochodzisz przybyszu?-spytała poważnie,lecz z uśmiechem na twarzy
-Z Lwiej Ziemi..-tylko tyle powiedział,po czym wyprzedził stado i pierwszy dotarł do jaskini,czym zirytował pewnie większość jej mieszkańców,a już zwłaszcza Kifo.
**************************************
*Lecznica roślina
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał.Jestem z niego zadowolona ^^ Podobał wam się?
1.Co myślicie o Jicho?
Pozdrawiam cieplutko c: